niedziela, 11 listopada 2012

3. A Zbyszek Bartman nie zwykł rzucać słów na wiatr.



    Nie było go. Już czwarty dzień nie pojawił się w szkole, a ona czuła coraz większą tęsknotę. Krzesełko obok w ławce było puste i choć dziś na całe lekcje przysiadł się do niej chłopak o imieniu Mateusz, nie zastąpił Bartosza. Brakowało jej tego uśmiechu, ciągłych żartów i tej opiekuńczości, którą już pierwszego dnia ją obdarzył. Był dla niej niczym przewodnik, oprowadzający po jeszcze nieznanym, nowym świecie, pokazując, co dobre, a co złe. Wprawdzie  powiedział, że z powodu wyjazdu na mecz do Olsztyna nie będzie go kilka dni, nie spodziewała się, jak ta nieobecność może wpłynąć na jej samopoczucie. Była nieco przygaszona, ciągle spoglądając na drzwi od klasy, z nadzieją, że tak, jak i w rozpoczęcie roku wyskoczy z nich wesoło Kurek. Kiedy na takich rozmyślaniach minęła już piąta lekcja, stwierdziła,  że to nie ma sensu. Z resztą, nie powinna tak mocno przywiązywać do osoby, którą zna raptem niewiele ponad tydzień. Bartosz w rzeczywistości mógł przecież okazać się zupełnie innym człowiekiem. A co jeśli jest zły i zakłamany? Wystarczyło spojrzeć, jak traktował Aleksandrę Bystrzycką i choć sam twierdził, że Olka sobie na to zasłużyła, Adrianna stwierdziła, że mógłby być dla niej jednak nieco milszy. Nie potrafiła jednak myśleć o Kurku w ten sposób. To przecież on wyciągnął rękę do zagubionej, samotnej dziewczyny, zamieniając pierwszy tydzień w nowej szkole w naprawdę wspaniały czas. To on dodał jej pewności siebie i pokazał, że jest piękną, wartościową dziewczyną, którą wiele osób może się interesować. Uśmiechnęła się na samom myśl zeszłego tygodnia, kiedy po lekcjach za każdym razem odprowadzał ją do domu. W piątek wszedł nawet na herbatę, a ona sama nie zauważyła zajęta rozmową z nim, kiedy zapadł zmrok, a ciotka wróciła z pracy. Myślała, że i w tym tygodniu będzie tak samo. Niestety w niedzielę Bartosz w rozmowie telefonicznej poinformował ją o wyjeździe na mecz na Warmię, a ona poczuła, jak po raz kolejny siatkówka zabiera jej ważną osobę. W końcu z Sebastianem też tak było: ciągłe treningi, wyjazdy na mecze raz w tygodniu, niespodziewane zgrupowania. Kiedy tak rozmyślała o tym wszystkim, poczuła, jak w kieszeni bluzy wibruje jej telefon. Kątem oka spojrzała na anglistkę i zauważywszy, że ta zajęta jest pisaniem słówek na tablicy, wyciągnęła komórkę i natychmiastowo odczytała wiadomość. „Wpadnę zadać sobie lekcje”. Adrianna aż westchnęła z radości, a na jej twarzy pojawił się natychmiastowo uśmiech, w końcu zobaczy Bartka i nawet wizja zapowiedzianego sprawdzianu z gramatyki nie zdołała zepsuć jej humoru. Najważniejszy w tym momencie był Kurek.

     Miał dość Warszawy: nieustannych korków na ulicach, wszędzie kłębiącego się smogu, odrapanej klatki schodowej na Pradze, meneli pod blokiem, a przede wszystkim swoich rodziców, którzy nieustannie ingerowali w jego życie. To przez nich rok temu wyjechał do Turcji, chcąc uciec, jak najdalej od tej nadmiernej kontroli. Wszystko wiedzieli najlepiej, łącznie z porą, o jakiej ma wracać do domu i znajomymi, z którymi ma się spotykać. To oni zniszczyli jego poprzedni związek, kiedy to ojciec wybrał się do Moniki, jego byłej dziewczyny i oznajmił, że niszczy karierę syna, więc najlepiej powinna się wycofać, a jeśli tego nie zrobi, już on się tym zajmie. Zbyszek długo nie wiedział, dlaczego jego miłość przestała się odzywać tak z dnia na dzień, a gdy poznał prawdę, był w szoku. Trwało to jednak zbyt długo i gdy postanowił przeprosić za wszystko Monikę, ona już była w szczęśliwym związku. Widział ją, gdy siedziała pod Pomarańczarnią na kolanach jakieś blondyna. Choć chciał krzyczeć ze złości, podbiec do niej, wyrwać ją z jego objęć, jedyne co zrobił, to zadzwonił do swojego managera i powiedział: tak, chcę wyjechać do tej Turcji, byle jak najdalej stąd. Spakował się w mgnieniu oka i jeszcze tego samego dnia stał na lotnisku Okęcie i wymieniając kilka sztucznych uprzejmości, pożegnał się z rodzicami. Kraj Arabów nie okazał się jednak rajem, z resztą niczego takiego się nie spodziewał, chciał jedynie odpocząć, spojrzeć na wszystko z innej perspektywy, ukoić swój żal i zapomnieć o Monice. Po pół roku jednak stwierdził, że nie jest to kraj, w którym chciałby zatrzymać się na dłużej; było tam za gorąca, za nudno,  Arabki za brzydkie, a tęsknota za ojczyzną sprawiła, że postanowił wrócić. Wiedział jednak, że w Warszawie nie odnajdzie swojego miejsca i kiedy Kędzierzyn zgłosił się z propozycją, przyjąć ją bez wahania. To nic, że stojąc teraz na dworcu w tym niewielkim mieście, przeklinał smród dochodzący z jego wnętrza i tę niemiłą panią recepcjonistkę, która nie chciała wskazać mu drogi, wiedział, że najlepiej jest wszędzie, gdzie Leona Bartmana nie ma w pobliżu. Zmęczony taszczeniem bagaży, opadł na ławkę w poczekalni. Było po szesnastej, a nikogo zainteresowanego jego osobą nie było. Chwycił więc leżącą na parapecie gazetę „Wieści kędzierzyńskie” i w celu zabicia nudy w oczekiwaniu na przedstawiciela klubu, zaczął przeglądać. Minęła chwila, kiedy usłyszał głos:
-Pan Zbyszek?- przed nim stał niespełna czterdziesto letni, wysoki mężczyzna, ubrany w sportową bluzę.- Przepraszam, że musiał pan czekać, ale złapałem gumę po drodze.
-Nic nie szkodzi i tak o dziwo pociąg, jak na polskie warunki, przyjechał punktualnie- Bartman wstał ze swojego miejsca i z uśmiechem na twarzy uścisnął dłoń mężczyzny.
-Tomasz Niechciał, asystent trenera. Witamy w Kędzierzynie.

    Kawalerka nie była najgorsza. W prawdzie, kiedy po raz pierwszy przekroczył jej próg, na widok tych mocno czerwonych ścian, miał ochotę się roześmiać i chwytając swoje bagaże ponownie, podziękować przedstawicielowi klubu za mieszkanie. Teraz jednak siedząc z kubkiem gorącej herbaty przed telewizorem, nie zainteresowany serialem, rozglądał się wokół siebie. Nie jest tragicznie, westchnął. Najważniejsze, że nie musi się przejmować żadnymi opłatami, gdyż klub pokrył je na pół roku z góry, ma duże łóżko, w którym bez żadnego problemu pomieści się prawie dwumetrowy mężczyzna, nie ma żadnego grzyba na ścianach, a przecież przed tym najbardziej ostrzegali go rodzice, że trafi do jakiejś starej kamienicy, pełnej smrodu oraz brudu i wtedy doceni, czym naprawdę jest rodzinny dom. Najbardziej cieszył się z tego, że mieszka sam. Po doświadczeniach z poprzedniego roku, kiedy to jego turecki współlokator chrapał, niczym dwa samochody, przyprowadzał całą zgraję napalonych kobiet i zabawiał się z nimi całymi wieczorami, a jemu w dzień nie pozwolił obejrzeć nawet filmu, gdyż to go dekoncentrowała, a on potrzebował odpoczynku przed i po treningu. Dlatego, kiedy usłyszał, że klub może mu wynająć niewielką kawalerkę, zaledwie trzysta metrów od hali, zgodził się bez wahania. Wreszcie będzie mógł robić, co mu się podoba, począwszy od chodzenia w samych bokserkach po mieszkaniu, poprzez słuchanie głośno ulubionej muzyki, a skończywszy na przyprowadzaniu tylu znajomych, ilu zechce. No i wreszcie będzie się mógł wyspać. Kiedy o tym pomyślał, spojrzał na zegarek. Czarna wskazówka zbliżała się nieuchronnie do godziny dwudziestej trzeciej, więc może rzeczywiście nadeszła pora, aby położyć się do łóżka, tym bardziej, że jutro czeka go szkoła. Co prawda maturę powinien pisać rok temu, jednak zamiast na edukację, postawił na siatkówkę. Stwierdził, że szkoła może poczekać, lecz gdy tylko podpisał kontrakt z Kędzierzynem, zaniósł dokumenty do jednego z tutejszych liceów. W końcu tyle osób ma maturę, a on mimo stale rozwijającej się kariery sportowej, nie może zostać głąbem z podstawowym wykształceniem. Przemęczy się jakoś czytając nudne lektury z polskiego, czy wkuwając kolejne daty z historii, a potem podziękuje szkole z uśmiechem na twarzy szkole i zajmie się jedynie tym, co go naprawdę interesuje: siatkówką. W końcu ma zamiar zostać najlepszym siatkarzem świata, a Zbyszek Bartman nie zwykł rzucać słów na wiatr.
***
Dziś krótko, miałam dopisać jeszcze fragment o Bartku, ale pojawi się to w następnym rozdziale. Na razie chciałam wprowadzić Bartmana, który będzie bardzo ważną postacią.
Przepraszam za ogromne zaległości, zacznę je nadrabiać od czwartku. Niestety, studiowanie dwóch kierunków sprawia, że wolnego czasu jest naprawdę niewiele, ale obiecuję poprawę. Mam nadzieję, że rozumiecie. Życzę  miłej niedzieli a ja uciekam do geometrii.


niedziela, 21 października 2012

2. Kiedyś cię stąd zabiorę, maleńka




  -Kto  to wymyślił, żeby już pierwszego dnia szkoły mieć na godzinę ósmą- z ust młodego, przykrytego po same uszy kołdrą chłopaka wydobył się pełen niezadowolenia głos. Budzik zadzwonił kwadrans temu, a mimo tego jakoś nie kwapiło mu się to opuszczenia tego ciepłego i wygodnego łóżka. – To przecież noc jeszcze- jęknął ponownie i wysunąwszy głowę spod pościeli i obrócił się w stronę biurka. Spojrzawszy na tarczę czerwonego, ogromnego ściennego zegara, momentalnie zbladł. Wskazówki właśnie zbliżyły się do godziny 7:30. Natychmiastowo, jakby nagle doznał przypływu jakiejś pozaziemskiej siły, wyskoczył z łóżka i w ciągu niespełna sekundy znalazł się przy ustawionej po drugiej stronie pokoju szafce z ubraniami.
-Baaartek, wrzuć na luz i daj spać tym, którzy tę radosną instytucję, jaką jest liceum mają już za sobą- wymamrotał współlokator. Spod pościeli wystawała jedynie głowa, a właściwie rude, niczym płomienie  włosy, charakterystyczny znak Kuby. Jarosz również był siatkarzem, dlatego więc klub wynajął im to niewielkie, jednopokojowe, aczkolwiek starannie urządzone mieszkanko na ulicy Opolskiej, a on, jako ten starszy miał motywować Kurka, aby oprócz sportu znalazł jeszcze czas na naukę, wszak w tym roku młodszego towarzysza czekał egzamin dojrzałości. Rudzielec lekko skrzywił się, skoro tak mają wyglądać teraz poranki, musi chyba jeszcze raz przemyśleć decyzję o wspólnym zamieszkaniu.
-Zapomniał wół, jak cielęciem był- odgryzł się. Założywszy wymięte jeansy, pierwsze, które wpadły mu do ręki, sięgnął dłonią w poszukiwaniu górnej części garderoby.
-Zapomniał i ma zamiar spać dziś do południa, o trzynastej trening, a potem znów do łóżka. Czyż to nie piękna perspektywa?- zapytał ironicznie. Kurek nawet nie odwrócił się w jego stronę, puszczając ten tekst koło uszu, chwycił komórkę i klucze, po czym w pośpiechu skierował się ku drzwi.- A tornister? A drugie śniadanie?- zawołał za przyjacielem, a ten odwrócił się, chwycił plecak oraz leżące obok nocnej lampki klucze i wybiegł z mieszkania, trzaskając z drzwiami.

   Siódma pięćdziesiąt osiem, zdążę! Pomyślał z ulgą, kiedy przekroczywszy wielkie, frontowe drzwi liceum, spojrzał w stronę zegarka wiszącego nad sekretariatem. Nie będzie znów klapy, jak wczorajszego dnia. Zamiast zejść do szatni w celu zmiany obuwia na szkolne kapcie, na które panie woźne szczególnie uczulają, skierował od razu w stronę domniemanej klasy. O ile dobrze zapamiętał, pierwsza miała być matematyka, a więc sala pani Chmury, najbardziej znienawidzone pomieszczenie. Ściany tam były szare, zaś gdzie niegdzie przywieszona była biała tablica z wypisanymi czarnym tuszem wzorami. Nienawidził matematyki, a wystrój tej klasy jeszcze bardziej zniechęcał do tego przedmiotu. Najgorsze zaś było to, że nie mógł nawet wyjrzeć za okno, poobserwować co się dzieje i zabić nudę. Całą przestrzeń zajmowało sąsiednie gimnazjum i jedyne na co mógł spojrzeć, to pozasłaniane żaluzjami okna. Trudno, jakoś wytrzyma te czterdzieści pięć minut. Usłyszawszy dźwięk dzwonka zwiastującego godzinę ósmą, przyśpieszył kroku, aby jak najprędzej znaleźć się przy sali numer 23. Wszyscy uczniowie ustawiali się przy klasach, a on w tłumi młodzieży dostrzegł Adriannę. Ubrana w czarną, obcisłą bluzkę na ramiączkach i ciemne jeansy z tuzinem koralików na rękach i torbą przewieszoną przez ramię, uczesana w ciasnego kucyka przemierzała szkolny korytarz. W mgnieniu oka znalazł się tuż obok niej i przywitał brunetkę serdecznym uśmiechem.
-Czyżby małe spóźnienie ?
-Niee, byłam bibliotece założyć kartę, a potem chyba troszkę zbłądziłam.
-To wiesz, dam ci mój numer telefonu, zadzwonisz, a ja na pewno cię naprowadzę. A teraz biegiem, bo czarownica już jest przy klasie- wykrzyknął, kiedy zauważył otyłą, ubraną w swoją znaną już czerwoną, pamiętającą pewnie czasy wojny garsonkę. Nie zastanowiwszy ani przez moment, chwycił dziewczynę za rękę i pobiegli tak szybko, aby już w ciągu sekundy znaleźć się przy klasie. Razem z resztą grupy weszli do środka.
-Siedzimy razem, nie uwolnisz się ode mnie zbyt prędko- zakomunikował, po czym zaprowadził koleżankę do przedostatniej ławki przy oknie- Tu się najlepiej ściąga- dodał ze swoim rozbrajającym uśmiechem.
-Bartek, miałeś siedzieć ze mną, obiecałeś mi to na ognisku dwa tygodnie temu- usłyszał za sobą charakterystyczny, skrzeczący głos. Obróciwszy się, ujrzał blondynkę ubraną w pomarańczowo różową sukienkę z cekinami. O Boże, istnieje jednak coś gorszego od garsonki pani Chmury, pomyślał, starając się ukryć śmiech.
-Zasada numer jeden droga Aleksandro: nigdy nie wierz pijanemu mężczyźnie, a zważywszy na to, jak dobrze Karol Majcher wyposażył całą imprezę w napoje wysokoprocentowe, musisz mi wybaczyć.
Dziewczyna natychmiastowo zaczerwieniła się ze złości i obrzuciwszy Dagmarę spojrzeniem pełnym wyrzutów, obróciła się na pięcie. Zajęła ławkę przy ścianie i z impetem rzucając swoją torbę, opadła bezsilnie na krzesło. Kurek nie przepadał za tą dziewczyną, a tak naprawdę, szczerze jej nie cierpiał. Odkąd dołączył w styczniu do tej klasy, przyczepiła się do niego, niczym jakaś przylepa, chodząc za nim krok w krok. Każdą pracę w grupach chciała robić z nim, na przerwach nie odstępowała go na krok, po lekcjach zaś dzwoniła, aby dowiedzieć się o zadanie z matematyki, czy jak brzmiał tytuł przerabianej lektury. Każdy pretekst był dobry, aby zamienić chociaż słówko. Nawet siatkówką zaczęła się rzekomo interesować. Być może coś jej tam obiecał na imprezie u Majchera, ale zważając na to, iż Karol wrócił wtedy z dwutygodniowych wakacji w Pradze, jedyną pamiątką, w jaką się zaopatrzył, był alkohol, począwszy od zwykłego spirytusu, na absyncie kończąc. Nic dziwnego, że mógł nie być świadom tego, co mówi.
Pani Chmura, tradycyjnie już przywitała się, rzucając tylko krótkie „Dzień dobry”, sprawdziła listę obecności, kazała otworzyć podręcznik na stronie dziewiątej i od razu zaczęła omawiać temat. Ciągi z pewnością nie spodobały się grupie humanistów. Jedni podpierali głowy ze znużenia, inni zaś patrzyli zdziwieni na tablicę, myśląc, o czym ta kobieta mówi. Jedynie Świderska zdawała się coś rozumieć. W jej szkole szli trochę innym programem i temat ciągów miała przerobiony już w maju. Nie musiała się specjalnie wysilać, aby zrozumieć, wystarczyło jedynie krótkie przypomnienie. Po niespełna dziesięciominutowym wykładzie, nauczycielka zaczęła wyrywkowo brać do tablicy. Na pierwszy ogień poszedł Wojtek Lis, niepozorny chłopak o twarzy zsypanej przez tysiąc piegów. Po kilku minutach stania pod tablicą, jak ten przysłowiowy kołek, wrócił na swoje miejsce. Kolejnych dwóch uczniów również nie wiedziało, jak rozwiązać przykład. Jako czwarta została wezwana więc Aleksandra Bystrzycka. Dziewczyna ostrożnie wyszła z ławki, uważając na swoją cekiniastą sukienkę i podążyła ku tablicy, lekko kołysząc biodrami. „Teraz zacznie się cyrk, Chmura nie cierpi Olki chyba jeszcze bardziej ode mnie” szepnął Bartek w stronę Ady, a ta aż zasłoniła twarz, aby nie wybuchnąć śmiechem. Blondynka długo zastanawiała się nad przykładem, aż wreszcie zniecierpliwiona profesorka zajrzała po raz kolejny do dziennika.
-Adrianna Świderska, ale panna Bystrzycka zostaje.
Brunetka wstała ze swojego miejsca i pewnym krokiem ruszyła przed siebie. Chwyciwszy kredę w dłoń, zaczęła kreślić kolejne liczby i znaki. Po chwili zadanie już było gotowe, a surowy wyraz twarzy nauczycielki wreszcie choć odrobinę się ocieplił.
-Bierz przykład z nowej koleżanki- zwróciła się do blondynki- a nie tylko się zastanawiaj, jak się ubrać, uczesać, umalować. Uroda przemija, ale głupota pozostaje- skomentowała, a Aleksandra z policzkami czerwonymi, niczym cegłą wróciła na swoje miejsce.- Pani Świderskiej już pierwszego dnia na zachętę mogę postawić ocenę bardzo dobrą.

   Reszta lekcji minęła już w nieco luźniejszej atmosferze. Na angielskim oglądali film o Londynie, całą Wiedzę o społeczeństwie przesiedzieli sami, gdyż nauczycielka została pilnie wezwana przez dyrektorkę, polski to zaś wypisywanie obowiązujących lektur i zagadnień, na wychowaniu fizycznym nie ćwiczyli pierwszego dnia, zaś biologia zrównała się ze sprzątaniem klasy i czyszczeniem szkolnego akwarium. W czasie przerw Bartek zdołał oprowadzić Adriannę po całej szkole. Pokazał jej nawet wszystkie boiska i drogę, którą według niego najlepiej ucieka się na wagary. To było wyjście dla woźnych, najczęściej jednak przez nikogo nie pilnowane. Przechodziło się przez te drzwi, a już zaledwie parę metrów dalej znajdowała się furtka, prowadząca na niewielki skwer między dwoma kamienicami. Kurek już wypróbował tę drogę kilka razy, kiedy uciekał przed złowrogim spojrzeniem matematyczki. Ada zaś uśmiechała się jedynie lekko, jakby nie dowierzając we wszystko, co się dzieje. Jeszcze trzy miesiące temu była pośmiewiskiem, nie potrafiącą się bronić istotą, dziś zaś spacerowała z gwiazdą szkoły, uśmiechając się najszczerzej, jak tylko potrafi. Wiedziała, że nie zmarnuje żadnej z tych chwil, a te dwa dni staną się początkiem lepszego życia. Bez zbędnych, przykrych słów, chowania się po kątach, łzach w ukryciu. Tamta Adrianna bowiem odchodzi w zapomnienie, a ona była pewna, że nie da jej powrócić.

Ledwie przekroczywszy próg kędzierzyńskiego mieszkania, poczuł zapach obiadu, roznoszący się nawet pod same drzwi. Uśmiechnął się, mając świadomość, że przed treningiem zje jeszcze ciepły posiłek, wszak była to zupełna odmiana od kanapek, jakimi miał w zwyczaju raczyć się każdego dni. Bartosz z pewnością należał do tych osób, które z kuchnią miały na bakier i wcale nie miał zamiaru tego zmienić, a dłuższe przebywanie przy garnkach, niż czas poświęcony na zrobienie herbaty, czy odgrzanie smakołyków przygotowanych przez mamę, doprowadzało go do szału. Kuba również nie był mistrzem kuchni, ale on w przeciwieństwie do Kurka, starał się jednak czegoś nauczyć. Mieszkając jeszcze w rodzinnym domu w Nysie, podpatrzył, jak się przyrządza kilka prostych dań i tą wiedzę wcielał w życie. Tak więc jednego dnia jedli spaghetti, drugiego zupę kalafiorową, trzeciego ogórkową, czwartego odpoczywali od gotowanego, piątego jedli w McDonaldzie i tak w kółko. Dzisiejszego dnia przyszedł jednak czas na nowość w jadłospisie pana Jarosza, a mianowicie grzybowa. Bartosz od razu skierował się za wiodącym go zapachem. Widząc kolegę w różowym fartuchu, omal nie parsknął śmiechem. Rudzielec zaś pokiwał jedynie palcem i zaprosił siatkarza do stołu. Kurek opadł bezwładnie na krzesło, rzucając pod szafki plecak i wyciągnąwszy się wygodnie, głośno westchnął. Po pierwszym, już stresującym dniu szkoły, taki obiad był z pewnością nie lada nagrodą.
-W tej szkole są chyba są jacyś niespełna rozumu ludzie- zaczął jęczeć- mam jutro na dziesięć po siódmej. Rozumiesz to? Skoro ósma to dla mnie jeszcze noc, to jak ja wstanę na tą godzinę.
-Nie marudź Kurek, masz tu zupkę, jedz i nie myśl, że tak będzie codziennie. Tylko szybko, bo za pół godziny ruszamy te nasze szanowne cztery litery i na trening kolego, na trening- powiedział Kuba i dumny z siebie, nalał Kurkowi zupy.


   Znów była sama. Ciocia wyszła na dyżur do szpitala, wujek spał na kanapie przed telewizorem, usiłując jednak wysłuchać wydania wiadomości, kuzyn zaś prowadził jakąś pilną rozmowę przez internet. Nie chciała nikomu przeszkadzać i tak była wdzięczna, że przyjęli na te klika miesięcy, otwierając dla niej swój dom i serca. W takiej właśnie chwili najbardziej brakowało jej Sebastiana, jedynej osoby, z którą mogła porozmawiać bez żadnych skrępowań i ograniczeń. Czasami jednak miała żal, może nie bezpośrednio do brata, ale do siatkówki, bo to ona zawsze ich dzieliła i nie chodziło tu tylko o odległość między Polską, a Italią, ale o te wszystkie chwile samotności, zwątpienia, kiedy tak pragnęła kilku słów pocieszenia, jego nie było. I choć za każdym razem, gdy tylko wracał do domu po zgrupowaniach, czy meczach, swoje pierwsze kroki kierował do pokoiku  bladoniebieskimi ścianami, aby móc uściskać swoją siostrzyczkę, jej radość zwykła trwać jednak krótko. Na drugi dzień ponownie pakował swoją torbę i stojąc w drzwiach, przepraszał, że po raz kolejny ją zostawia. Sebastian był z pewnością wspaniałym i troskliwym bratem,  jednak za realizowanie swoich marzeń i pasji, płacił jednak bardzo wysoką cenę. Dla rodziców zawsze był ideałem, dumą rodziny, a ona każdego dnia słyszała te wszystkie krzywdzące porównania. Nigdy nie dorównywała mu wzrostem, sprytem, siłą, a jednak musiała chodzić na treningi do miejscowego klubu. Nienawidziła tego z całego serca, nic jej nie wychodziło, aż w końcu trenerka sama zaproponowała rodzicom, aby odpuścili, bo nic z tego nie będzie, kiedy ktoś trenuje z przymusu. Od tamtej pory wszystko stało się nie do zniesienia, rodzice nie wybaczyli jej tej zniewagi, na każdym kroku wypominając jej tę zniewagę. Oparła się o parapet, spoglądając na pogrążoną w mroku ulicę i zaczęła wszystko sobie przypominać. Te chwile zwątpienia, łez, te przykre słowa, ale też tę wielką braterską miłość. Tak, Sebastian był najdroższym jej człowiekiem pod słońcem.

   Miała wówczas jedenaście lat, a jej dużo starszy brat Sebastian, zaczął osiągać pierwsze sukcesy. Pierwsze jego występy w seniorskiej reprezentacji były z pewnością nie lada wydarzeniem dla rodziny Świderskich. Na tę okazję dotychczas spokojny i przepełniony ciszą, stał się miejscem prawdziwej fety. Suto zastawiony stół stanął na samym jego środku, zaś obok, gdy tylko dzień poczynał chylić się ku zmrokowi, zaczęły się schodzić tłumy gości. Była wśród nich najbliższa, jak i ta dalsza rodzina oraz przyjaciele zarówno samego zawodnika, ale również rodziców. Wszyscy szczęśliwi, dumni z Sebastiana, wymieniali się wzajemnie spostrzeżeniami i pochwałami, którym to nie było końca. Każdy chciał porozmawiać choć przez chwilę z siatkarzem, czy zrobić z nim wspólne zdjęcie. On zaś jedynie lekko się uśmiechał, jakby do końca nie podzielając entuzjazmu zgromadzonych tu osób. W końcu twierdził, że to dopiero początek jego wielkiej przygody, na prawdziwe sukcesy dopiero musi sobie zapracować, jednak nie chciał odbierać tej przyjemności rodzicom, którzy aż pękali z dumy na myśl występów syna w koszulce z orzełkiem na piersi. Uśmiechał się więc lekko, nieco usilnie, chcąc być jak najmilszym dla gości. W tłumie dobrze bawiących się ludzi, była ona, samotna dziewczynka, zagubiona wśród idealnie poukładanego życia dorosłych. Czuła, jakby nikt jej nie zauważał, jakby wszyscy zapomnieli, że przecież państwo Świderscy mają jeszcze jedno dziecko. Błąkała się wśród gości, chcąc się natchnąć na choć jeden przyjazny gest skierowany w jej stronę. Nie znalazłszy go, opadła bezwładnie na ławkę i z oddali przygląda wszy się gościom, pomyślała, że chyba nie pasuje do tego świata. Tu wszystko jest idealne: słowa, gesty, nawet śmiech, gdzież więc znajdzie się miejsce dla tej nieśmiałej, zagubionej dziewczynki? Westchnęła głośno i spojrzała wysoko, w gwiazdy, jakby tam szukała ucieczki od dręczących ją problemów. Kiedyś słyszała taką bajkę, że właśnie w nich są zaklęte ludzkie marzenia, pewien chłopiec więc z wosku i ptasich piór zrobił sobie skrzydła, aby pofrunąć po jedną z nich. Ech, gdyby tylko to było możliwe…
-Musisz być zawsze taka niezadowolona? – usłyszała za sobą głos matki. Natychmiastowo obróciła się w stronę, skąd dobiegał i zobaczywszy nieprzyjazny wyraz twarzy, zacisnęła ze strachu pięści.
-Wszyscy się nas pytają, czy z tobą jest wszystko w porządku- dodał ojciec.
-Czy nie możesz choć raz pokazać, że się naprawdę cieszysz? Wiem, że zazdrościsz, ale jak osiągniesz coś znaczącego, to też wyprawimy ci takie przyjęcie, choć w twoim wypadku, to będzie trudne. Na razie tylko nam wstyd przynosisz.

   Znalazł ją zalaną łzami, samotną, z tak smutnymi oczami, że kiedy w nie spojrzał, poczuł dreszcze na swoim ciele. Po raz kolejny zadali jej cios, słowa raniły, niczym noże, stawały się nie do zniesienia. Tego dnia Sebastian zdał sobie spraw, kim są tak naprawdę ich rodzice i jak bardzo chęć uznania i pośpiech za sławą, poplątały im zmysły. Adrianna była śliczną dziewczyną, o dobrym sercu, miłą, nie sprawiającą kłopotów, a jednak nie spełniała tych wszystkich chorych nadziei. Dlaczego nie potrafili jej pokochać, taką, jaką jest? Zadał sobie pytanie, na które nie potrafił odpowiedzieć. Wiedział jedno: nie może zostawić jej samej, nie w tej chwili. Usiadł obok siostry i delikatnie zaczął gładzić długie, czarne włosy. Był przy niej, czuła tę troskę, tę miłość, którą zawsze miał dla niej, widziała to serce na dłoni. Tylko Sebastian był jej bliski, tylko on przejmował się jej łzami. Podniosła głowę z poduszki i zbliżyła się do mężczyzny, szukając pocieszenia w jego ciepłym objęciu.
-Kiedyś cię stąd zabiorę, maleńka- powiedział, przytulając drobną postać, do klatki piersiowej.

   Pamiętała dobrze tamten dzień, a właściwie wieczór, kiedy Sebastian wypowiedział tę obietnicę, trzymając to wspomnienie w sercu, jako jedno z najcenniejszych i choć brat już niejednokrotnie oferował jej wyjazd do Włoch, odmawiała. Nie chciała być dla niego ciężarem. Miał przecież swoje życie, swoje problemy, a ona przecież nie mogła mu ich dokładać. Szczególnie, że od dwóch lat w jego małżeństwie nie układało się najlepiej i choć z żoną Agatą uchodzili za małżeństwo wręcz idealne, prawda była zupełnie inna. Kłótnie stały się codziennością i nawet przed dziećmi trudno było ukryć, że coś jest nie tak. Agata tak naprawdę nigdy nie potrafiła pogodzić się z rolą żony sportowca.  Ciągłe wyjazdy męża, przeprowadzki, nowi ludzie, obce kraje o ona tak pragnęła stabilności, małego domku gdzieś pod Poznaniem, z którego pochodziła i tego spokoju, którego w życiu siatkarza z pewnością brakowało. Narodziny drugiego dziecka poprawiły sytuację, znów  poczuli, że są rodziną jednak sielanka trwała jedynie rok. Adrianna wiedziała, że Sebastian musi dbać o najbliższą rodzinę, walczyć o ich szczęście i miłość, a nie zajmować się zagubioną, nie wiedzącą czego od życia chce osiemnastolatką. Ona potrzebuje jedynie czuć, że gdzieś tam w świecie istnieje ktoś, kto ją tak mocno kocha, dla kogo jest ważna bez względu na to, co zrobi, z kim będzie mogła porozmawiać nawet w środku nocy, wyżalić się i usłyszeć miłe słowa pocieszenia. Wiedziała, że tą osobą jest właśnie jej brat.

***
Wreszcie znalazłam chwilę, aby dodać rozdział. Przepraszam za jego jakość, ale jest to jeden z tych, które pisałam trzy lata temu. Tak, czy inaczej w następnym prawdopodobnie pojawi się Bartman i trochę namiesza. Życzę miłej niedzieli, a sama wracam do nauki. Życzcie mi powodzenia w najbliższym tygodniu.


niedziela, 30 września 2012

1.Lubię spacerować w deszczu.



 Postanowiłam nie zmieniać pierwotnej wersji i na jakiś czas przenosimy się do czasów licealnych Bartka, a dokładnie do klasy maturalnej. Będzie też dużo Jarosza, niedługo pojawi się Zibi. Tak więc miłego czytania! A wszystkim studentom rozpoczynającym jutro rok akademicki, życzę powodzenia.


  Krople deszczu stale biły o dachy i parapety domów, a pokryte ciemnymi, kłębiastymi chmurami niebo,  wcale nie zapowiadało, iż to ma się niebawem zmienić. Uważnie przeskakując kolejne kałuże, starała się, aby wszech obecnie płynąca woda, wyrządziła jak najmniej szkód. Niestety, nie ustrzegła się przed tym i w czarnych pantofelkach na niewysokim obcasie, poczuła nieprzyjemny chłód. Na szczęście duży parasol pożyczony od starszego kuzyna sprawdził się i przynajmniej starannie wyprasowana biała bluzka, pozostała w nienaruszonym stanie. Kiedy zza rogu ulicy wyłoniła się brama budynku, do którego zmierzała, poczuła wyraźną ulgę, że pierwszego dnia w nowej szkole nie zacznie od totalnej kompromitacji. Teraz miało być przecież tylko lepiej. Nie po to zmieniała swoje miejsce zamieszkania, aby po raz kolejny być pośmiewiskiem dla wszystkich, klasowym nieudacznikiem, gorszą  siostrą sławnego brata, której osiągnięciami nie można się pochwalić. O ile gimnazjum było jeszcze do zniesienia,  prawdziwa trauma zaczęła się dopiero w liceum. Kolejne porcje materiału do opanowania były kolosalnych rozmiarów, a ona mimo najszczerszych chęci i wielu nieprzespanych nocach nie potrafiła powstrzymać tego, że jej oceny drastycznie spadły o jeden, lub dwa stopnie. Nigdy nie była prymusem, brak większych zdolności nadrabiała pracowitością i zaangażowaniem. To jednak nie wystarczyło jej rodzicom i od tamtej pory te krzywdzące porównania znów się nasiliły. Twój brat mimo treningów miał same piątki, słyszała prawie każdego dnia. Przez te wszystkie słowa straciła pewność siebie.  Zamknęła się w sobie, przestała rozmawiać z wieloma osobami, a w klasie powoli zaczęto uważać ją za dziwaczkę. Gdy tylko podniosła głos do odpowiedzi, czy też wtrącając swoje zdanie do dyskusji, następowała salwa śmiechu, a potem ktoś rzucał to słynne zdanie „Patrzcie Świderska jednak umie mówić”.  Czuła, że nie pasuje do ich środowiska, do tego szalonego życia, w którym liczy się przede wszystkim dobra zabawa, nie zważając na późniejsze konsekwencje. A oni za każdym razem musieli jej tę różnicę wypomnieć. Cierpliwie to znosiła, nauczyła się podchodzić do tego wszystkiego z kamienną twarzą, tylko czasami późnymi wieczorami robiła łzy w poduszkę. Nikt jednak nie słyszał jej płaczu. Jedyna bliska osoba była zbyt daleko, aby móc ją pocieszyć i otrzeć te spływające po policzkach kropelki. Sebastian grał dla Lube Banca Maceraty, włoskiego klubu siatkarskiego. Wiedziała, że ten sport jest dla niego największą pasją, więc nie miała pretensji, kiedy dwa lata temu wyznał, że opuszcza ojczyznę, aby grać w najlepszej lidze świata. Tęskniła, a ta tęsknota nasilała się z każdym samotnie spędzonym dniem. Tylko Sebastianowi potrafiła powiedzieć, co ją naprawdę boli, a przy tym nie otrzymywała żadnych gorzkich słów krytyki, siadał jedynie obok niej i powtarzał: siostrzyczko, razem to wszystko pokonamy. Mimo tych jedenastu lat różnicy, łączyła ich niesamowita więź, której nawet odległość nie zdołała zerwać. Dzwonił do niej niemal każdego dnia, aby zapytać się, co słychać, a gdy zaś widywali się, potrafili tak długo ze sobą rozmawiać, odganiając sen z powiek. Była dla niego w dalszym ciągu tą maleńką Adrianką, która za wszelką cenę chciał obronić przed złem. Och Seba, tak żałuję, że nie ma Cię tutaj ze mną, westchnęła głośno.
  Szkoła była ogromna. Kiedy przestąpiła drzwi wejściowe, jej oczom ukazał się długi, zielony korytarz. Poprzednie liceum było zdecydowanie mniejsze, ale może to i lepiej, wśród tak wielkiej społeczności łatwiej o znalezienie bratniej duszy. Na samym początku skierowała się do łazienki. Spojrzała w lustro i poprawiła włosy. Była bardzo ładna, choć zbyt często ukrywała tę swoją urodę. Ciemnobrązowe włosy upinała w ciasny kucyk, aby nie przeszkadzały, opadając na twarz. Nie robiła makijażu zbyt często, a to z pewnością dodałoby jej kobiecości. Przejrzała się jeszcze raz i wziąwszy głęboki oddech wyszła z toalety, aby poszukać hali, w której miało odbyć się rozpoczęcie roku szkolnego. To raczej nie sprawiło jej problemu, gdyż sala gimnastyczna ulokowana była na końcu korytarza, a wielki napis nad drzwiami dostrzec można było już z połowy drogi.
Sam apel do najciekawszych nie należał.  Po ponad półgodzinnym monologu dyrektorki o tym, aby pilnie się uczyć, bo II liceum w Kędzierzynie to nie przelewki, uczniowie rozeszli się do klas. Z tym już był większy kłopot, jednak po dziesięciu minutach błądzenia, z lekką podpowiedzią przypadkowej dziewczyny, udało się w końcu odnaleźć docelowe miejsce. Weszła powoli do sali, rozglądając się przy tym. Nauczyciela nie było w klasie, zaś uczniowie zapełnili już miejsca, pozostawiając jedynie wolne dwa pierwsze rzędy ławek. Skierowała się do tej drugiej od okna. Próbowała się przy tym uśmiechnąć, lecz nerwy nie pozwoliły na to. Usiadła więc ostrożnie, oczekując na dalszy bieg wydarzeń. Nie minęła minuta, gdy starsza kobieta ubrana w ciemną garsonkę, z dziennikiem pod pachą przekroczyła próg klasy. Przywitała się z uczniami, zapytała o minione wakacje i samopoczucie w pierwszym dniu roku szkolnego, w odpowiedzi zaś usłyszała jedynie jęki już stęsknionej za czasem wolnym młodzieży. Po chwili zaś spojrzała na siedzącą w drugiej ławce dziewczynę i znów zabrała głos:
-Jak widzicie, mamy nową uczennicę w klasie. Adrianna Świderska, jeśli dobrze pamiętam. Mam nadzieję, że miło ją przyjmiecie.
Brunetka kiwnęła głową, po czym odwróciła się i wreszcie zdołała się uśmiechnąć w stronę nowych znajomych. Ich reakcja była przychylna, odpowiedzieli jej tym samym, zaś dwójka chłopaków z ostatniej ławki pomachała nawet w jej stronę. Odetchnęła z ulgą, a nauczycielka otworzyła dziennik i zaczęła sprawdzać obecność. Nie zdążyła nawet wyczytać pierwszego nazwiska z listy, gdy drzwi ponownie się otworzyły, a w nich stanął bardzo wysoki chłopak, ubrany w jeansy i lekko pomiętą, białą koszulę. Był szczupły, choć na wpół odsłoniętych ramionach, można było dostrzec zarys tworzących się mięśni.
-Dzień dobry- przywitał się, rozglądając po klasie- jak widać trafiłem idealnie, wprost na listę obecności.
-Panie Bartoszu,  punktualność jest doprawdy pana mocną stroną i to już pierwszego dnia uraczył nas pan o tym przekonać- odparła  kobieta z wyczuwalną ironią w głosie.
-Wczoraj graliśmy bardzo późno i w celu odzyskania sił, opuściłem dzisiejszy apel, aczkolwiek źle wymierzyłem czas, gdyż chciałem zjawić się tu przed panią- wyrecytował niczym z pamięci przygotowany tekst, wiedząc, że nauczycielka ma do niego słabość.
-Dobrze, już się nie tłumacz, zajmij miejsce obok nowej koleżanki, a klasie proponuję, aby na Mikołajki w prezencie kupiła ci zegarek. Z pewnością się przyda.
  Bartek odetchnął z ulgą: kolejne jego niesforne zachowanie uszło płazem i choć wszyscy raczej przymykali oko na jego wybryki – wschodząca gwiazda siatkówki musi mieć specjalne względy,  to przecież chluba naszej szkoły- nie wpisując zbyt często złych uwag w dzienniku, obawiał się, że już pierwszego dnia może zebrać wielkiego minusa u profesor Mareckie. Uśmiechnąwszy się w ramach podziękowania za ulgową taryfę, skierował się w stronę wskazanego miejsca.  Dopiero teraz zauważył, że przy oknie siedzi nieznajoma dziewczyna: drobna brunetka, patrząca niepewnie w jego stronę. Im bardziej się do niej zbliżał, utwierdzał się w przekonaniu, że jest naprawdę ładna. Naturalna, bez tony makijażu na twarzy, z pięknymi, lekko pofalowanymi od wilgotnego powietrza włosami. Spojrzał na nią, zauważając, że ta lekko się rumieni. Uśmiechnął się po raz kolejny, jakby chciał dodać otuchy nowo poznanej koleżance, w myślach układając scenariusz lepszego poznania przybyłej uczennicy. Nie zdążył jeszcze usiąść, kiedy nauczycielka zaczęła czytać listę obecności. Rozmowę z dziewczyną musiał więc przełożyć na później.
-Adrianna Świderska- szepnął do brunetki. Usłyszawszy słynne w kręgach sportowych nazwisko, nie omieszkał się zapytać o powiązania z reprezentantem Polski.- Masz coś wspólnego z tym siatkarzem?
-Nie- skłamała natychmiastowo.  Przed przybyciem tutaj obiecała sobie, że nigdy już nie da zrobić z siebie tej ofiary, gorszej siostry sławnego brata. Sebastian i tak był we Włoszech, więc stwierdziła, że na takie małe kłamstewko może sobie pozwolić. Miała szczęście, że z bratem tak bardzo różnili się. Ta drobna brunetka w niczym nie przypominała wysokiego, dobrze zbudowanego sportowca. A już najbardziej odróżniały ją te ciemnobrązowe, prawie czarne włosy i niczym węgielki oczy.
-Szkoda, bo to reprezentant Polski. Niesamowicie ważne ogniwo w drużynie- odparł, a ona już wiedziała, kim może być ten młodzieniec.
-Ty też trenujesz siatkówkę?
-Tak, kilka miesięcy temu przeniosłem się do tutejszego klubu. A ty skąd się w ogóle tu wzięłaś?
-Przeprowadziłam się z Zielonej Góry, ale to trochę długa historia.
-To może mi ją opowiesz na spacerze?
-Pada- wskazując na całą w kroplach szybę.
-Lubię spacerować w deszczu.
  W tym momencie Bartosz dostrzegł jeszcze jedną, ważną rzecz. Siedząca obok dziewczyna przepięknie się uśmiechała. Kąciki ust podniosły się nieznacznie, zaś policzki lekko zarumieniły się. Śmiały również się i te błękitne oczy. Aż chciał, aby ta chwila, kiedy spoglądał w jej twarz, trwała jak najdłużej. Być może było to jednak złudzenie, wywołane zauroczeniem, jednak miał wrażenie, że tak pięknego i szczerego uśmiechu jeszcze u nikogo nie widział, jakby radowała się od głębi siebie. Musi mieć również piękne wnętrze, pomyślał i uśmiechnął się do siebie. Wiedział już, jak bardzo pragnie ją poznać.
-Bartek, idziemy na piwo do baru mojego ojca- nie zdążywszy jeszcze opuścić klasy, doszedł do niego kolegi- obiecał całej klasie darmową kolejkę. Nowa koleżanka też oczywiście idzie. Pamiętaj słoneczko- zwrócił się w stronę dziewczyny- Mateuszowi Adamczykowi się nigdy nie odmawia.
-To pierw piwo a potem spacer- szepnął w stronę dziewczyny, aby inni nie dosłyszeli.
Dawno tak się nie czuła. W tym momencie nie było już tej biednej, wiecznie poniżanej, chowającej się po kątach Dagmary, a zastąpiła ją odważna, pełna uroku dziewczyna o pięknym uśmiechu i choć momentami skrywała dłonie, aby ukryć drżenie, czuła, że od tego dnia może się tak wiele zmienić. Nikt nie patrzył na nią z politowaniem, czy widoczną pogardą, nikt nie miał zamiaru się z niej naśmiewać. Aż dziwiła się, jak wszystko może zmienić się w ciągu zaledwie kilku godzin. Jeszcze rano przekraczała próg szkoły ze strachem i niewielką nadzieją, że znajdzie tutaj spokój. Teraz ta nadzieja była większa, nadzieja na lepsze życie.
  
Wczesne popołudnie w Kędzierzynie nie przypominało tego deszczowego, pełnego chmur poranka i choć żadne znaki na niebie ani ziemi nie zwiastowały zmiany pogody, wreszcie nieśmiało na niebie pojawiało się słońce, pozwalając na złożenie chroniących przez zimnymi kroplami parasoli. Bartosz swój schował pod ramię i przepuściwszy dziewczynę przez bramę, znaleźli się w najpiękniejszym, kędzierzyńskim parku. Początkowo chciał ją zabrać na swoją ulubioną, kamienną ławkę, pomiędzy dwoma klonami, ale był pewien, że po porannej ulewie pewnie będzie cała mokra. Postanowił iść więc przed siebie, bez żadnego, konkretnego celu. Spojrzał na dziewczynę obok, zdawała się być nieco speszona, a uśmiech, który jeszcze przed chwilą jej towarzyszył, znikną ł. Błądziła oczami gdzieś wśród drzew, jakby nie chciała nawiązać żadnego kontaktu wzrokowego. Czyżby to wszystko powracało? Ta nieśmiałość, brak poczucia własnej wartości i to zagubienie, gdy tak bardzo chce coś powiedzieć, a żadne słowo nie potrafi wyjść z jej ust. Spojrzała na Bartka. Był inny od wszystkich, a właściwie taki jej się dopiero wydawał, przecież znała go raptem parę godzin. Zdążyła się jednak przekonać, że jest gwiazdą szkoły, a mimo tego nie miał żadnych objawów sodówki, czy czegoś podobnego. Był taki naturalny, uśmiechnięty, miły, być może lekko nierozgarnięty, ale z to uroczy w tym wszystkim. Wiedziała, że jeśli miałaby tu komuś zaufać, pierwszą osobą byłby Bartosz.
-Kędzierzyn nie jest jakimś fascynującym miastem- na jej szczęście przerwał niezręczną ciszę, która zapanowała między nimi- Nie to co moja Nysa, ale jest tu wiele fajnych miejsc. Jeśli masz czas w któreś popołudnie, mogę cię pooprowadzać. Tylko inne buty się wtedy przydadzą. Ale nie o tym. Miałaś mi powiedzieć, co cię tu sprowadziło- zwrócił się w stronę brunetki.
-Cóż, nie dogadywałam się z rodzicami- odparła, po czym zamilkła na moment. Przez moment zawahała się jeszcze, tyle lat w zamknięciu i strachu przed ludźmi zrobiło jednak swoje, ale teraz miało być inaczej- Oni zawsze wywierali na mnie jakąś chorą presję. Moje brat  zawsze był wzorowym uczniem, miało dobre stopnie, osiągało wiele sukcesów poza szkołą, a ja nigdy nie potrafiłam mu dorównać. Do tego moja klasa, która delikatnie mówiąc do najwspanialszych nie należała. Trójka chłopaków poszła do więzienia za narkotyki, dziewczyny spędzające głównie czas z butelką piwa czy wódki w ręce. Ja czułam się inna od nich, zależało mi na czymś więcej, niż tylko na jednej wielkiej imprezie, dlatego nie mogłam się z nimi dogadać, a właściwie to z nimi w ogóle nie rozmawiałam. Mieszka tu siostra mamy, moja chrzestna, zauważyła chyba, że coś jest nie tak i zaproponowała, abym zamieszkała z jej rodziną i spokojnie przygotowała się do matury. Bez żadnych kłótni i presji.
-Wiesz, rozumiem cię bardzo dobrze- spojrzała na niego wymownie, a on pośpieszył się, aby wszystko wyjaśnić.- mówię o tej presji. Mój tata również był siatkarzem, a więc kiedy ja zacząłem uprawiać tę dyscyplinę, przestałem być dla niego jedynie synem, a stałem się przede wszystkim uczniem. Musiałem najwyżej skakać, najlepiej serwować, jak najczęściej być przy piłce i choć trenerzy mówili, że dobrze mi idzie jak na swój wiek, on powtarzał: musi być perfekcyjnie, ma być najlepszy. Wszystko się zmieniło, od kiedy przeniosłem się tutaj. Już nie patrzą na mnie, jako na siatkarską maszynkę, ale jako na stęsknionego, powracającego do domu syna. Myślę, że spojrzeli na to wszystko z dystansem, zrozumieli, że w pewne sprawy już nie mogą integrować, że teraz idę swoją drogą, ich głównym zadaniem jest mnie wspierać, nawet jeśli coś idzie nie tak. Myślę więc, że i u ciebie będzie podobnie. Zatęsknią za córką, przemyślą swoje postępowanie i wszystko się zmieni.
  Po tych słowach uśmiechnął się, dodając brunetce otuchy i życząc, aby w jej przypadku wszystko potoczyło się tak samo. Po tych wszystkich chwilach zwątpień, wzajemnych pretensjach, urazach zrozumiał bowiem, że rodzina to największy skarb, jaki się posiada, tylko czasem ludzie zapominają o tym. U niego w domu też zapodziało się to wszystko, lecz szczęśliwie w porę odnaleźli dobrą drogę, drogę do miłości i wzajemnego zrozumienia. Być może kiedyś rodzice Adrianny też zrozumieją, jaką wspaniałą córkę mają, a ich relacje jeszcze nie będą stracone. On już wiedział to tego dnia i choć nigdy nie wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia, stojąca przed nim brunetka działała na niego w niesamowity sposób. „Jeśli twoi rodzice nie potrafią cię docenić, ja to zrobię. Będę twym najwierniejszym przyjacielem”, pomyślał, przytulając dziewczynę do klatki piersiowej.

niedziela, 23 września 2012

Prolog



Pewnie zastanawiacie się, co mnie skłoniło do opublikowania historii pisanej prawie trzy lata temu. Otóż, po zakończeniu opowiadania o Milanie, zaczynałam wiele nowych blogów, lecz żadnego nie doprowadziłam do końca, a wiem, że wiele osób liczyło na to. Straciłam zapał, natchnienie, czasami już nie potrafię tak wieczorami siedzieć i zapełniać pustą kartkę swoimi wymysłami.  Dopadły mnie nawet myśli, że to koniec z pisaniem, więc jeśli miałoby tak być, chciałabym się z Wami pożegnać dokończoną historią. Wiem, że wiele z Was na to zasługuje. Dlaczego akurat siatkówka? Pisałam to opowiadanie po pamiętnych Mistrzostwach Europy, poruszałam się głównie w tematyce piłkarskich opowiadań, więc myślałam, że to nie przejdzie i tak opowiadanie, prawie skończone przeleżało szmat czasu na moim komputerze, aż w końcu pomyślałam, że spróbuję. Mam nadzieję, że ktoś będzie chciał to czytać. Mam jeszcze jedno opowiadanie do opublikowania, ale się jeszcze zastanowię. Tymczasem zapraszam na prolog.

Prolog


Zawsze lubiła zimę i to właśnie tego mrozu, skrzypiącego pod butami śniegu, zachmurzonego nieba i długich wieczorów z kubkiem gorącej herbaty w dłoni najbardziej brakowało jej w Italii. Dziś wyglądając zza okno jednej z macetatańskich kamienic, widziała jedynie ludzi ubranych w lekkie płaszcze, spacerujących z wesołymi minami po ulicach. Wtedy zatęskniła, za Polską, pokrytymi białym puchem ulicami, grubą kurtką, policzkami czerwonymi od zimna i za nim, bo przecież ta pora roku była ich czasem. Jesienią się poznawali, zbliżali się do siebie powoli, ale to właśnie zima była kulminacją tego uczucia. Lubili rzucać się śnieżkami i krzyczeć przy tym tak głośno, jakby nikt ich nie słyszał. Zawsze po szkole odprowadzał ją do domu ciotki, a ona zapraszała go na gorącą kawę. Nie wstępował, miał trening, lecz gdy tylko skończył zajęcia, był u niej. Pamiętała również te wszystkie spacery w śniegu po kolana, widok oświetlonego bladym światłem latarni, białego miasta i te wieczory, spędzone na długich rozmowach, kiedy nawzajem odganiali sen z powiek. Ten mróz na zewnątrz i ciepło ich ciał. Chciała się zapytać, czy on wszystko tak pamięta? Czy te chwile też są mu tak drogie? Wiedziała jednak, jaka będzie odpowiedź, skoro już w maju pokazał, ile to dla niego znaczyło. Długo dochodziła do siebie, leczyła się z tej miłości. Dopiero teraz, choć od pamiętnej zimy minęło pięć lat, zaczęła czuć, że to uczucie zgasło. Czasami jedynie przypominała sobie wspólne chwile, żałując, że Bartosz okazał się zupełnie innym człowiekiem, nie tym, za kogo go uważała. A mogli być szczęśliwi, gdyby to wszystko nie było iluzją i kłamstwem pana Kurka. Dziś to uczucie było bliższe nienawiści, aniżeli tej miłości, którą sobie po raz pierwszy w tę niesamowicie mroźną noc, kiedy swymi dłońmi ogrzewał jej lodowate policzki. Za długo pozwalała temu uczuciu gościć w swym sercu, powinna była się go wyzbyć już pierwszego dnia, kiedy brat ściągnął ją do Włoch. Sebastian był siatkarzem tutejszego klubu, dlatego widząc, co niedobrego dzieje się z jego siostrą, natychmiast zaproponował, aby zamieszkała z nim i nie czekając na odpowiedź, spakował jej rzeczy, zostawiając jedynie bilet na samolot. Była mu wdzięczna za to. Odzyskała równowagę, poszła do szkoły wyższej na malarstwo, zorganizowała swoją wystawę, poznała przyjaciółkę. Elena stała się dla niej, jak siostra i to właśnie dzięki tej zwariowanej Włoszce o polskich korzeniach, przeżyła tyle niesamowitych przygód. To w głównej mierze ona, brat i pasja gasiły uczucie do Kurka. Sebastian poznał Bartosza, grali razem w reprezentacji, jednak nikt nigdy się nie dowiedział, że to młody siatkarz był przyczyną wszystkich jej trosk. Wtedy jeszcze go kochała i nie chciała pozwolić na to, aby ktoś zniszczył jego karierę, a znając Sebastiana, wiedzie, że mu nie odpuściłby. Żałowała jednego, a mianowicie: nie mogła tak do końca ponieść się tej reprezentacyjnej atmosferze i kibicowskiemu szaleństwu. Wprawdzie była na kilku meczach, jednak za każdym razem pierwsza wybiegała z hali, aby nie natknąć się na młodego siatkarza, jeszcze nie gotowa na spotkanie oko w oko z nim. Dziś było jednak inaczej. Tamta nieśmiała, cierpiąca na notoryczny brak poczucia własnej wartości, zagubiona, nie potrafiąca walczyć o swoje Adrianna już nie istniała. Zakładała wysokie szpilki, robiła wyrazisty makijaż, pewnym krokiem szła przed siebie i wiedziała, że gdy znów spotka Bartosza, nie będzie ofiarą.
Być może czas na pierwszą konfrontację, panie Kurek.

Miała taki sam kolor włosów, była podobnego wzrostu, zajmowała się również sztuką. Być może Jarosz miał rację, że związał się z Olgą, przypominała Adriannę, dziewczynę, która bez słowa wyjaśnienia zostawiła go przed laty. Kurek w tym czasie był z wieloma kobietami, lecz żaden związek nie trwał dłużej, aniżeli dwa, trzy miesiące. Krótkie przygody, upojne noce i wszystko po to, aby pożegnać się dwoma słowami: miło było.  Czasami zastanawiał się, gdzie jest ten radosny, pełen wiary w ludzi, dobry i szlachetny Bartek,  za każdym razem dochodziwszy do wniosku, że jego już nie ma, zniszczyła go miłość, zabiła w nim uczucia. Powtarzał, że teraz szuka dziewczyny o diabelskim spojrzeniu, wręcz z samego piekła i lodowatych dłoniach. Jarosz pukał się jedynie w głowę, pytając, czy nie mało mu jeszcze wrażeń. On zaś jedyne uśmiechał się świadomy swoich racji. Adrianna była niczym anioł: delikatna twarz, łagodne spojrzenie, ciepły, miły głos. Nic więc nie zapowiadało, że zostawi go bez żadnego słowa pożegnania. Grzeczna dziewczynka nie licząca się z uczuciami innych. Choć Jarosz stale twierdził, że Olga przypomina mu Świderską, on wiedział, że obje są zupełnie inne. Może na samym początku jedynie zauważył to podobieństwo i zdecydował się zagadać do stojącej tuż przed wejściem do łódzkiego muzeum, wpatrującej się w jeden z obrazów brunetki, jednak prócz kilku zewnętrznych cech, kobiety bardzo się różniły. To złowrogie spojrzenie z pewnością nie miało nic do ukrycia, wszystko było wypisane na jej twarzy. Już pierwszego dnia wiedział: jest pyskata, ironiczna, niecierpliwa, niszcząca wrogów, ale wiedział również, że jeśli się w coś angażuje, robi to całą sobą. Tak, jak w ten związek, często pierwsza robiąc krok po kłótni, znosząc zmienne, niczym w kalejdoskopie humory Bartosza. Aż czasem miewał wyrzuty sumienia, że zbyt przedmiotowo ją traktował, jako balsam na nieszczęśliwe, naznaczone piętnem niespełnionej miłości życie. Olga stała się wspaniałym lekarstwem na Adriannę. Swój czas pomiędzy treningami po brzegi wypełniała mu ta szalona dziewczyna, z tysiącem pomysłów na minutę. Poznał tajniki fotografii, polubił kino skandynawskie, zaczął jej towarzyszyć w wędrówkach po ruinach zamków, nauczył się podstaw sztuk walki i zrozumiał, że takie życie na pełnym obrotach, dzieląc swój czas pomiędzy treningami, a intensywnymi spotkaniami z nią, jest najlepszym rozwiązaniem. Jednak wspomnienia powracały. Zapytała go wprost, kim jest ta tajemnicza dziewczyna, przed pamięcią o której tak bardzo się wzbraniał. Dotknęła jego prywatnej sfery, próbowała zajrzeć tam, gdzie nikt nie powinien. Nie wytrzymał, powiedział kilka przykrych słów, których teraz żałował. Przekręcając nerwowo komórkę w dłoni, w końcu wykręcił jej numer.
-Olga, spotkajmy się dziś, porozmawiajmy- nie czekając na żadne słowo z jej strony, zaczął mówić. -Głupio wyszło- dodał, dochodząc do okna, w nadziei, że zobaczy brunetkę kręcącą się pod jego blokiem.
-Najpierw mi mówisz, żebym się odpierdoliła, a teraz głupio wyszło- odezwał się nieco chrypliwy, donośny kobiecy głos po drugiej stronie.- Bartuś, wiem, że ty masz, jak i ja pokaźne zalążki na choleryka, ale ja się przynajmniej staram opanować emocje.
-Tak, a kto mi w tamtym tygodniu drzwi zepsuł?- wspomniał, spoglądając na wybitą, jeszcze nie naprawioną szybę w przejściu do sypialni.
-Za pół godziny pod Impresją. Jestem okropnie głodna i ty stawiasz, niezależnie od tego, ile zjem!
Nie zdążył nawet przytaknąć, bądź zgłosić swojego sprzeciwu, kiedy dziewczyna po drugiej stronie rozłączyła się. Odłożył więc komórkę gdzieś w stertę sportowych gazet, leżących bez ładu i składu na komodzie, a sam opadł bezwładnie na kanapę, uśmiechając się przy tym szczerze. Był szczęśliwy w tym momencie i choć nad jego życiem wciąż widniało wciąż wspomnienie Adrianny, wiedział, że nie da zniszczyć tego, co zbudował. Miał przy swoim boku fascynującą, piękną kobietę, o którą musiał dbać każdego dnia i będzie to robił, choćby wizje przeszłości przemykały przed jego oczami, niczym film.
-Tylko Olga się liczy- powiedział, wierząc w prawdę i moc tych słów, jak nigdy. 


środa, 19 września 2012

Wracam...
Wracam, aby godnie się pożegnać. Mam do opublikowania dwa opowiadania pisane prawie trzy lata temu (prawie skończone) i choć pisałam głównie o piłce, teraz przerzucam się na siatkówkę. Czemu pożegnać? Bo jeśli mam zakończyć przygodę ze swoim pisaniem, to czymś, gdzie postawię ostatnią kropkę, z czego będę dumna.
Będzie Kurek, panna Świderska (tak, siostra tego Świdrskiego, mojego mistrza), Bartman, Jarosz, no i kochanego Winiara muszę gdzieś wcisnąć.