-Kto to wymyślił,
żeby już pierwszego dnia szkoły mieć na godzinę ósmą- z ust młodego,
przykrytego po same uszy kołdrą chłopaka wydobył się pełen niezadowolenia głos.
Budzik zadzwonił kwadrans temu, a mimo tego jakoś nie kwapiło mu się to
opuszczenia tego ciepłego i wygodnego łóżka. – To przecież noc jeszcze- jęknął
ponownie i wysunąwszy głowę spod pościeli i obrócił się w stronę biurka.
Spojrzawszy na tarczę czerwonego, ogromnego ściennego zegara, momentalnie
zbladł. Wskazówki właśnie zbliżyły się do godziny 7:30. Natychmiastowo, jakby
nagle doznał przypływu jakiejś pozaziemskiej siły, wyskoczył z łóżka i w ciągu
niespełna sekundy znalazł się przy ustawionej po drugiej stronie pokoju szafce
z ubraniami.
-Baaartek, wrzuć na luz i daj spać tym, którzy tę radosną
instytucję, jaką jest liceum mają już za sobą- wymamrotał współlokator. Spod
pościeli wystawała jedynie głowa, a właściwie rude, niczym płomienie włosy, charakterystyczny znak Kuby. Jarosz
również był siatkarzem, dlatego więc klub wynajął im to niewielkie,
jednopokojowe, aczkolwiek starannie urządzone mieszkanko na ulicy Opolskiej, a
on, jako ten starszy miał motywować Kurka, aby oprócz sportu znalazł jeszcze
czas na naukę, wszak w tym roku młodszego towarzysza czekał egzamin
dojrzałości. Rudzielec lekko skrzywił się, skoro tak mają wyglądać teraz
poranki, musi chyba jeszcze raz przemyśleć decyzję o wspólnym zamieszkaniu.
-Zapomniał wół, jak cielęciem był- odgryzł się. Założywszy
wymięte jeansy, pierwsze, które wpadły mu do ręki, sięgnął dłonią w
poszukiwaniu górnej części garderoby.
-Zapomniał i ma zamiar spać dziś do południa, o trzynastej
trening, a potem znów do łóżka. Czyż to nie piękna perspektywa?- zapytał
ironicznie. Kurek nawet nie odwrócił się w jego stronę, puszczając ten tekst
koło uszu, chwycił komórkę i klucze, po czym w pośpiechu skierował się ku drzwi.-
A tornister? A drugie śniadanie?- zawołał za przyjacielem, a ten odwrócił się,
chwycił plecak oraz leżące obok nocnej lampki klucze i wybiegł z mieszkania,
trzaskając z drzwiami.
Siódma pięćdziesiąt osiem, zdążę! Pomyślał z ulgą, kiedy
przekroczywszy wielkie, frontowe drzwi liceum, spojrzał w stronę zegarka
wiszącego nad sekretariatem. Nie będzie znów klapy, jak wczorajszego dnia. Zamiast
zejść do szatni w celu zmiany obuwia na szkolne kapcie, na które panie woźne
szczególnie uczulają, skierował od razu w stronę domniemanej klasy. O ile
dobrze zapamiętał, pierwsza miała być matematyka, a więc sala pani Chmury,
najbardziej znienawidzone pomieszczenie. Ściany tam były szare, zaś gdzie
niegdzie przywieszona była biała tablica z wypisanymi czarnym tuszem wzorami.
Nienawidził matematyki, a wystrój tej klasy jeszcze bardziej zniechęcał do tego
przedmiotu. Najgorsze zaś było to, że nie mógł nawet wyjrzeć za okno,
poobserwować co się dzieje i zabić nudę. Całą przestrzeń zajmowało sąsiednie
gimnazjum i jedyne na co mógł spojrzeć, to pozasłaniane żaluzjami okna. Trudno,
jakoś wytrzyma te czterdzieści pięć minut. Usłyszawszy dźwięk dzwonka
zwiastującego godzinę ósmą, przyśpieszył kroku, aby jak najprędzej znaleźć się
przy sali numer 23. Wszyscy uczniowie ustawiali się przy klasach, a on w tłumi
młodzieży dostrzegł Adriannę. Ubrana w czarną, obcisłą bluzkę na ramiączkach i
ciemne jeansy z tuzinem koralików na rękach i torbą przewieszoną przez ramię,
uczesana w ciasnego kucyka przemierzała szkolny korytarz. W mgnieniu oka
znalazł się tuż obok niej i przywitał brunetkę serdecznym uśmiechem.
-Czyżby małe spóźnienie ?
-Niee, byłam bibliotece założyć kartę, a potem chyba troszkę
zbłądziłam.
-To wiesz, dam ci mój numer telefonu, zadzwonisz, a ja na
pewno cię naprowadzę. A teraz biegiem, bo czarownica już jest przy klasie-
wykrzyknął, kiedy zauważył otyłą, ubraną w swoją znaną już czerwoną,
pamiętającą pewnie czasy wojny garsonkę. Nie zastanowiwszy ani przez moment,
chwycił dziewczynę za rękę i pobiegli tak szybko, aby już w ciągu sekundy
znaleźć się przy klasie. Razem z resztą grupy weszli do środka.
-Siedzimy razem, nie uwolnisz się ode mnie zbyt prędko-
zakomunikował, po czym zaprowadził koleżankę do przedostatniej ławki przy
oknie- Tu się najlepiej ściąga- dodał ze swoim rozbrajającym uśmiechem.
-Bartek, miałeś siedzieć ze mną, obiecałeś mi to na ognisku
dwa tygodnie temu- usłyszał za sobą charakterystyczny, skrzeczący głos.
Obróciwszy się, ujrzał blondynkę ubraną w pomarańczowo różową sukienkę z
cekinami. O Boże, istnieje jednak coś gorszego od garsonki pani Chmury,
pomyślał, starając się ukryć śmiech.
-Zasada numer jeden droga Aleksandro: nigdy nie wierz
pijanemu mężczyźnie, a zważywszy na to, jak dobrze Karol Majcher wyposażył całą
imprezę w napoje wysokoprocentowe, musisz mi wybaczyć.
Dziewczyna natychmiastowo zaczerwieniła się ze złości i
obrzuciwszy Dagmarę spojrzeniem pełnym wyrzutów, obróciła się na pięcie. Zajęła
ławkę przy ścianie i z impetem rzucając swoją torbę, opadła bezsilnie na
krzesło. Kurek nie przepadał za tą dziewczyną, a tak naprawdę, szczerze jej nie
cierpiał. Odkąd dołączył w styczniu do tej klasy, przyczepiła się do niego,
niczym jakaś przylepa, chodząc za nim krok w krok. Każdą pracę w grupach
chciała robić z nim, na przerwach nie odstępowała go na krok, po lekcjach zaś
dzwoniła, aby dowiedzieć się o zadanie z matematyki, czy jak brzmiał tytuł przerabianej
lektury. Każdy pretekst był dobry, aby zamienić chociaż słówko. Nawet siatkówką
zaczęła się rzekomo interesować. Być może coś jej tam obiecał na imprezie u
Majchera, ale zważając na to, iż Karol wrócił wtedy z dwutygodniowych wakacji w
Pradze, jedyną pamiątką, w jaką się zaopatrzył, był alkohol, począwszy od zwykłego
spirytusu, na absyncie kończąc. Nic dziwnego, że mógł nie być świadom tego, co
mówi.
Pani Chmura, tradycyjnie już przywitała się, rzucając tylko
krótkie „Dzień dobry”, sprawdziła listę obecności, kazała otworzyć podręcznik
na stronie dziewiątej i od razu zaczęła omawiać temat. Ciągi z pewnością nie
spodobały się grupie humanistów. Jedni podpierali głowy ze znużenia, inni zaś
patrzyli zdziwieni na tablicę, myśląc, o czym ta kobieta mówi. Jedynie Świderska
zdawała się coś rozumieć. W jej szkole szli trochę innym programem i temat
ciągów miała przerobiony już w maju. Nie musiała się specjalnie wysilać, aby
zrozumieć, wystarczyło jedynie krótkie przypomnienie. Po niespełna
dziesięciominutowym wykładzie, nauczycielka zaczęła wyrywkowo brać do tablicy.
Na pierwszy ogień poszedł Wojtek Lis, niepozorny chłopak o twarzy zsypanej
przez tysiąc piegów. Po kilku minutach stania pod tablicą, jak ten przysłowiowy
kołek, wrócił na swoje miejsce. Kolejnych dwóch uczniów również nie wiedziało,
jak rozwiązać przykład. Jako czwarta została wezwana więc Aleksandra
Bystrzycka. Dziewczyna ostrożnie wyszła z ławki, uważając na swoją cekiniastą
sukienkę i podążyła ku tablicy, lekko kołysząc biodrami. „Teraz zacznie się
cyrk, Chmura nie cierpi Olki chyba jeszcze bardziej ode mnie” szepnął Bartek w
stronę Ady, a ta aż zasłoniła twarz, aby nie wybuchnąć śmiechem. Blondynka
długo zastanawiała się nad przykładem, aż wreszcie zniecierpliwiona profesorka
zajrzała po raz kolejny do dziennika.
-Adrianna Świderska, ale panna Bystrzycka zostaje.
Brunetka wstała ze swojego miejsca i pewnym krokiem ruszyła
przed siebie. Chwyciwszy kredę w dłoń, zaczęła kreślić kolejne liczby i znaki.
Po chwili zadanie już było gotowe, a surowy wyraz twarzy nauczycielki wreszcie
choć odrobinę się ocieplił.
-Bierz przykład z nowej koleżanki- zwróciła się do
blondynki- a nie tylko się zastanawiaj, jak się ubrać, uczesać, umalować. Uroda
przemija, ale głupota pozostaje- skomentowała, a Aleksandra z policzkami
czerwonymi, niczym cegłą wróciła na swoje miejsce.- Pani Świderskiej już
pierwszego dnia na zachętę mogę postawić ocenę bardzo dobrą.
Reszta lekcji minęła już w nieco luźniejszej atmosferze. Na
angielskim oglądali film o Londynie, całą Wiedzę o społeczeństwie przesiedzieli
sami, gdyż nauczycielka została pilnie wezwana przez dyrektorkę, polski to zaś
wypisywanie obowiązujących lektur i zagadnień, na wychowaniu fizycznym nie
ćwiczyli pierwszego dnia, zaś biologia zrównała się ze sprzątaniem klasy i
czyszczeniem szkolnego akwarium. W czasie przerw Bartek zdołał oprowadzić Adriannę
po całej szkole. Pokazał jej nawet wszystkie boiska i drogę, którą według niego
najlepiej ucieka się na wagary. To było wyjście dla woźnych, najczęściej jednak
przez nikogo nie pilnowane. Przechodziło się przez te drzwi, a już zaledwie
parę metrów dalej znajdowała się furtka, prowadząca na niewielki skwer między
dwoma kamienicami. Kurek już wypróbował tę drogę kilka razy, kiedy uciekał
przed złowrogim spojrzeniem matematyczki. Ada zaś uśmiechała się jedynie lekko,
jakby nie dowierzając we wszystko, co się dzieje. Jeszcze trzy miesiące temu
była pośmiewiskiem, nie potrafiącą się bronić istotą, dziś zaś spacerowała z
gwiazdą szkoły, uśmiechając się najszczerzej, jak tylko potrafi. Wiedziała, że
nie zmarnuje żadnej z tych chwil, a te dwa dni staną się początkiem lepszego
życia. Bez zbędnych, przykrych słów, chowania się po kątach, łzach w ukryciu.
Tamta Adrianna bowiem odchodzi w zapomnienie, a ona była pewna, że nie da jej
powrócić.
Ledwie przekroczywszy próg kędzierzyńskiego mieszkania,
poczuł zapach obiadu, roznoszący się nawet pod same drzwi. Uśmiechnął się,
mając świadomość, że przed treningiem zje jeszcze ciepły posiłek, wszak była to
zupełna odmiana od kanapek, jakimi miał w zwyczaju raczyć się każdego dni.
Bartosz z pewnością należał do tych osób, które z kuchnią miały na bakier i
wcale nie miał zamiaru tego zmienić, a dłuższe przebywanie przy garnkach, niż
czas poświęcony na zrobienie herbaty, czy odgrzanie smakołyków przygotowanych
przez mamę, doprowadzało go do szału. Kuba również nie był mistrzem kuchni, ale
on w przeciwieństwie do Kurka, starał się jednak czegoś nauczyć. Mieszkając
jeszcze w rodzinnym domu w Nysie, podpatrzył, jak się przyrządza kilka prostych
dań i tą wiedzę wcielał w życie. Tak więc jednego dnia jedli spaghetti,
drugiego zupę kalafiorową, trzeciego ogórkową, czwartego odpoczywali od
gotowanego, piątego jedli w McDonaldzie i tak w kółko. Dzisiejszego dnia
przyszedł jednak czas na nowość w jadłospisie pana Jarosza, a mianowicie
grzybowa. Bartosz od razu skierował się za wiodącym go zapachem. Widząc kolegę
w różowym fartuchu, omal nie parsknął śmiechem. Rudzielec zaś pokiwał jedynie
palcem i zaprosił siatkarza do stołu. Kurek opadł bezwładnie na krzesło,
rzucając pod szafki plecak i wyciągnąwszy się wygodnie, głośno westchnął. Po
pierwszym, już stresującym dniu szkoły, taki obiad był z pewnością nie lada
nagrodą.
-W tej szkole są chyba są jacyś niespełna rozumu ludzie-
zaczął jęczeć- mam jutro na dziesięć po siódmej. Rozumiesz to? Skoro ósma to dla
mnie jeszcze noc, to jak ja wstanę na tą godzinę.
-Nie marudź Kurek, masz tu zupkę, jedz i nie myśl, że tak
będzie codziennie. Tylko szybko, bo za pół godziny ruszamy te nasze szanowne
cztery litery i na trening kolego, na trening- powiedział Kuba i dumny z
siebie, nalał Kurkowi zupy.
Znów była sama. Ciocia wyszła na dyżur do szpitala, wujek
spał na kanapie przed telewizorem, usiłując jednak wysłuchać wydania
wiadomości, kuzyn zaś prowadził jakąś pilną rozmowę przez internet. Nie chciała
nikomu przeszkadzać i tak była wdzięczna, że przyjęli na te klika miesięcy,
otwierając dla niej swój dom i serca. W takiej właśnie chwili najbardziej
brakowało jej Sebastiana, jedynej osoby, z którą mogła porozmawiać bez żadnych
skrępowań i ograniczeń. Czasami jednak miała żal, może nie bezpośrednio do
brata, ale do siatkówki, bo to ona zawsze ich dzieliła i nie chodziło tu tylko
o odległość między Polską, a Italią, ale o te wszystkie chwile samotności,
zwątpienia, kiedy tak pragnęła kilku słów pocieszenia, jego nie było. I choć za
każdym razem, gdy tylko wracał do domu po zgrupowaniach, czy meczach, swoje
pierwsze kroki kierował do pokoiku
bladoniebieskimi ścianami, aby móc uściskać swoją siostrzyczkę, jej
radość zwykła trwać jednak krótko. Na drugi dzień ponownie pakował swoją torbę
i stojąc w drzwiach, przepraszał, że po raz kolejny ją zostawia. Sebastian był
z pewnością wspaniałym i troskliwym bratem, jednak za realizowanie swoich marzeń i pasji,
płacił jednak bardzo wysoką cenę. Dla rodziców zawsze był ideałem, dumą
rodziny, a ona każdego dnia słyszała te wszystkie krzywdzące porównania. Nigdy
nie dorównywała mu wzrostem, sprytem, siłą, a jednak musiała chodzić na
treningi do miejscowego klubu. Nienawidziła tego z całego serca, nic jej nie
wychodziło, aż w końcu trenerka sama zaproponowała rodzicom, aby odpuścili, bo
nic z tego nie będzie, kiedy ktoś trenuje z przymusu. Od tamtej pory wszystko
stało się nie do zniesienia, rodzice nie wybaczyli jej tej zniewagi, na każdym
kroku wypominając jej tę zniewagę. Oparła się o parapet, spoglądając na
pogrążoną w mroku ulicę i zaczęła wszystko sobie przypominać. Te chwile
zwątpienia, łez, te przykre słowa, ale też tę wielką braterską miłość. Tak,
Sebastian był najdroższym jej człowiekiem pod słońcem.
Miała wówczas
jedenaście lat, a jej dużo starszy brat Sebastian, zaczął osiągać pierwsze
sukcesy. Pierwsze jego występy w seniorskiej reprezentacji były z pewnością nie
lada wydarzeniem dla rodziny Świderskich. Na tę okazję dotychczas spokojny i
przepełniony ciszą, stał się miejscem prawdziwej fety. Suto zastawiony stół
stanął na samym jego środku, zaś obok, gdy tylko dzień poczynał chylić się ku
zmrokowi, zaczęły się schodzić tłumy gości. Była wśród nich najbliższa, jak i
ta dalsza rodzina oraz przyjaciele zarówno samego zawodnika, ale również
rodziców. Wszyscy szczęśliwi, dumni z Sebastiana, wymieniali się wzajemnie
spostrzeżeniami i pochwałami, którym to nie było końca. Każdy chciał
porozmawiać choć przez chwilę z siatkarzem, czy zrobić z nim wspólne zdjęcie.
On zaś jedynie lekko się uśmiechał, jakby do końca nie podzielając entuzjazmu
zgromadzonych tu osób. W końcu twierdził, że to dopiero początek jego wielkiej
przygody, na prawdziwe sukcesy dopiero musi sobie zapracować, jednak nie chciał
odbierać tej przyjemności rodzicom, którzy aż pękali z dumy na myśl występów
syna w koszulce z orzełkiem na piersi. Uśmiechał się więc lekko, nieco usilnie,
chcąc być jak najmilszym dla gości. W tłumie dobrze bawiących się ludzi, była
ona, samotna dziewczynka, zagubiona wśród idealnie poukładanego życia
dorosłych. Czuła, jakby nikt jej nie zauważał, jakby wszyscy zapomnieli, że
przecież państwo Świderscy mają jeszcze jedno dziecko. Błąkała się wśród gości,
chcąc się natchnąć na choć jeden przyjazny gest skierowany w jej stronę. Nie
znalazłszy go, opadła bezwładnie na ławkę i z oddali przygląda wszy się
gościom, pomyślała, że chyba nie pasuje do tego świata. Tu wszystko jest
idealne: słowa, gesty, nawet śmiech, gdzież więc znajdzie się miejsce dla tej
nieśmiałej, zagubionej dziewczynki? Westchnęła głośno i spojrzała wysoko, w
gwiazdy, jakby tam szukała ucieczki od dręczących ją problemów. Kiedyś słyszała
taką bajkę, że właśnie w nich są zaklęte ludzkie marzenia, pewien chłopiec więc
z wosku i ptasich piór zrobił sobie skrzydła, aby pofrunąć po jedną z nich.
Ech, gdyby tylko to było możliwe…
-Musisz być zawsze
taka niezadowolona? – usłyszała za sobą głos matki. Natychmiastowo obróciła się
w stronę, skąd dobiegał i zobaczywszy nieprzyjazny wyraz twarzy, zacisnęła ze
strachu pięści.
-Wszyscy się nas
pytają, czy z tobą jest wszystko w porządku- dodał ojciec.
-Czy nie możesz choć
raz pokazać, że się naprawdę cieszysz? Wiem, że zazdrościsz, ale jak osiągniesz
coś znaczącego, to też wyprawimy ci takie przyjęcie, choć w twoim wypadku, to
będzie trudne. Na razie tylko nam wstyd przynosisz.
Znalazł ją zalaną
łzami, samotną, z tak smutnymi oczami, że kiedy w nie spojrzał, poczuł dreszcze
na swoim ciele. Po raz kolejny zadali jej cios, słowa raniły, niczym noże,
stawały się nie do zniesienia. Tego dnia Sebastian zdał sobie spraw, kim są tak
naprawdę ich rodzice i jak bardzo chęć uznania i pośpiech za sławą, poplątały
im zmysły. Adrianna była śliczną dziewczyną, o dobrym sercu, miłą, nie
sprawiającą kłopotów, a jednak nie spełniała tych wszystkich chorych nadziei.
Dlaczego nie potrafili jej pokochać, taką, jaką jest? Zadał sobie pytanie, na
które nie potrafił odpowiedzieć. Wiedział jedno: nie może zostawić jej samej,
nie w tej chwili. Usiadł obok siostry i delikatnie zaczął gładzić długie,
czarne włosy. Był przy niej, czuła tę troskę, tę miłość, którą zawsze miał dla
niej, widziała to serce na dłoni. Tylko Sebastian był jej bliski, tylko on
przejmował się jej łzami. Podniosła głowę z poduszki i zbliżyła się do
mężczyzny, szukając pocieszenia w jego ciepłym objęciu.
-Kiedyś cię stąd zabiorę,
maleńka- powiedział, przytulając drobną postać, do klatki piersiowej.
Pamiętała dobrze tamten dzień, a właściwie wieczór, kiedy
Sebastian wypowiedział tę obietnicę, trzymając to wspomnienie w sercu, jako
jedno z najcenniejszych i choć brat już niejednokrotnie oferował jej wyjazd do
Włoch, odmawiała. Nie chciała być dla niego ciężarem. Miał przecież swoje
życie, swoje problemy, a ona przecież nie mogła mu ich dokładać. Szczególnie,
że od dwóch lat w jego małżeństwie nie układało się najlepiej i choć z żoną Agatą
uchodzili za małżeństwo wręcz idealne, prawda była zupełnie inna. Kłótnie stały
się codziennością i nawet przed dziećmi trudno było ukryć, że coś jest nie tak.
Agata tak naprawdę nigdy nie potrafiła pogodzić się z rolą żony sportowca. Ciągłe wyjazdy męża, przeprowadzki, nowi
ludzie, obce kraje o ona tak pragnęła stabilności, małego domku gdzieś pod
Poznaniem, z którego pochodziła i tego spokoju, którego w życiu siatkarza z
pewnością brakowało. Narodziny drugiego dziecka poprawiły sytuację, znów poczuli, że są rodziną jednak sielanka trwała
jedynie rok. Adrianna wiedziała, że Sebastian musi dbać o najbliższą rodzinę,
walczyć o ich szczęście i miłość, a nie zajmować się zagubioną, nie wiedzącą
czego od życia chce osiemnastolatką. Ona potrzebuje jedynie czuć, że gdzieś tam
w świecie istnieje ktoś, kto ją tak mocno kocha, dla kogo jest ważna bez
względu na to, co zrobi, z kim będzie mogła porozmawiać nawet w środku nocy,
wyżalić się i usłyszeć miłe słowa pocieszenia. Wiedziała, że tą osobą jest
właśnie jej brat.
***
Wreszcie znalazłam chwilę, aby dodać rozdział. Przepraszam za jego jakość, ale jest to jeden z tych, które pisałam trzy lata temu. Tak, czy inaczej w następnym prawdopodobnie pojawi się Bartman i trochę namiesza. Życzę miłej niedzieli, a sama wracam do nauki. Życzcie mi powodzenia w najbliższym tygodniu.
Adrianna miała trudne życie mieszkając z rodzicami. Oni powinni kochać ja taką jaką jest, a nie wymagać od niej aby poszła w ślady starszego brata. Przecież oni tymi wszystkimi słowami zadawali jej ból, choć pewnie oni nawet sobie z tego nie zdawali sprawy. Ale może kiedyś zrozumieją jak bardzo krzywdzili swoją córkę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:*
Da miała jednym słowem przekichane z rodzicami. Byli tak zaślepieni sukcesami swojego syna, że nie widzieli, że ich córka cierpi. Nie powinno się tak porównywać jednego dziecka, do drugiego. Przecież każde dziecko powinno być dla rodziców prawdziwym skarbem. Bez względu na to czy odnosi sukcesy czy nie. Każdy jest na swój sposób wyjątkowy. Szkoda, że rodzice Ady nie widzieli nic wyjątkowego w swojej córce, tylko non stop ją upokarzali i krzywdzili, Ada naprawdę nie miała łatwego dzieciństwa. Życie w cieniu starszego brata , siatkarza, musiało być naprawdę bardzo trudne.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że dzięki zmianie otoczenia Ada uwierzy w siebie i swoje umiejętności. Zacznie cieszyć się życiem.
Jak widać sam Bartosz Ka, zobaczył, coś w niej interesującego. Wolał skromną dziewczynę, niż wytapetowaną Lalunię.
Dzięki tobie przypomniało mi się jak siedziałam w LO na matmie i zastanawiał się co ta babka, do mnie mówi. Było to nawet nie tak dawno:D
I Bartek tutaj taka ciapa, żeby na 8 zaspać, dobrze, że ma koło siebie Kubę:D
Ktoś go przypilnuje przynajmniej:D
Mieć takich rodziców to droga przez mękę. Dobrze, że chociaż Sebastian ja rozumiał i nie miał natury swoich rodziców!!!
OdpowiedzUsuńHeh Bartosz ma ciekawą wielbicielkę! Ale, że w cekiniastej sukience do szkłoy przyszła????
Zacznę od tego, że zakochałam się piosence, którą opublikowałaś. Nie słyszałam jej nigdy wcześniej, a szkoda, bo jest rewelacyjna.
OdpowiedzUsuńOdcinek jak zawsze przypadł mi do gustu. Adrianna ma teraz okazję zaznać życia zupełnie innego niż to, które zgotowali jej rodzice. Mam nadzieję, że teraz wreszcie odnajdzie własne szczęście i będzie mogła się realizować w tym, co kocha robić najbardziej. Najważniejsze, że ma wspaniałego brata, który kocha ją bezwarunkowo i akceptuję ją taką jaką jest.
Co do Bartka, to podobnie jak on nienawidzę wczesnego wstawania. Poza tym podoba mi się jego charakter, bo wydaje się być totalnie pozytywną, zakręconą osobą, która podąża za swoimi marzeniami, jednocześnie nie tracąc młodzieńczego wigoru. ;)))
Kochana, kapitalnie. Ja jestem zakochana w każdym Twoim opowiadaniu. Już nie mogę doczekać się nowości.
I oczywiście trzymam mocne kciuki! Powodzenia.:*
Trafiłam tu przez przypadek ale już teraz wiem, że zostanę tu na dłużej ;) Piszesz rewelacyjnie i strasznie podoba mi się to, jak to robisz :) Zmorą młodszego rodzeństwa są porównania ze starszym, niestety często są na straconej pozycji :( Na szczęście Adrianna ma kogoś takiego jak Sebastian, który widzi jacy są ich rodzice i pomaga siostrze, a to bardzo ważne :) Niestety, gdy w dzieciństwie ktoś zaburzy nasze poczucie własnej wartości, ciężko jest nam funkcjonować w dorosłym życiu, zawsze porównujemy się z innymi...
OdpowiedzUsuńMam prośbę, jeśli informujesz, bardzo proszę, powiadamiaj mnie o nowościach u Ciebie na gg 11159615 lub na moim blogu http://jeden-pocalunek-siatkarza.blogspot.com/
Pozdrawiam, nulka :*