niedziela, 30 września 2012

1.Lubię spacerować w deszczu.



 Postanowiłam nie zmieniać pierwotnej wersji i na jakiś czas przenosimy się do czasów licealnych Bartka, a dokładnie do klasy maturalnej. Będzie też dużo Jarosza, niedługo pojawi się Zibi. Tak więc miłego czytania! A wszystkim studentom rozpoczynającym jutro rok akademicki, życzę powodzenia.


  Krople deszczu stale biły o dachy i parapety domów, a pokryte ciemnymi, kłębiastymi chmurami niebo,  wcale nie zapowiadało, iż to ma się niebawem zmienić. Uważnie przeskakując kolejne kałuże, starała się, aby wszech obecnie płynąca woda, wyrządziła jak najmniej szkód. Niestety, nie ustrzegła się przed tym i w czarnych pantofelkach na niewysokim obcasie, poczuła nieprzyjemny chłód. Na szczęście duży parasol pożyczony od starszego kuzyna sprawdził się i przynajmniej starannie wyprasowana biała bluzka, pozostała w nienaruszonym stanie. Kiedy zza rogu ulicy wyłoniła się brama budynku, do którego zmierzała, poczuła wyraźną ulgę, że pierwszego dnia w nowej szkole nie zacznie od totalnej kompromitacji. Teraz miało być przecież tylko lepiej. Nie po to zmieniała swoje miejsce zamieszkania, aby po raz kolejny być pośmiewiskiem dla wszystkich, klasowym nieudacznikiem, gorszą  siostrą sławnego brata, której osiągnięciami nie można się pochwalić. O ile gimnazjum było jeszcze do zniesienia,  prawdziwa trauma zaczęła się dopiero w liceum. Kolejne porcje materiału do opanowania były kolosalnych rozmiarów, a ona mimo najszczerszych chęci i wielu nieprzespanych nocach nie potrafiła powstrzymać tego, że jej oceny drastycznie spadły o jeden, lub dwa stopnie. Nigdy nie była prymusem, brak większych zdolności nadrabiała pracowitością i zaangażowaniem. To jednak nie wystarczyło jej rodzicom i od tamtej pory te krzywdzące porównania znów się nasiliły. Twój brat mimo treningów miał same piątki, słyszała prawie każdego dnia. Przez te wszystkie słowa straciła pewność siebie.  Zamknęła się w sobie, przestała rozmawiać z wieloma osobami, a w klasie powoli zaczęto uważać ją za dziwaczkę. Gdy tylko podniosła głos do odpowiedzi, czy też wtrącając swoje zdanie do dyskusji, następowała salwa śmiechu, a potem ktoś rzucał to słynne zdanie „Patrzcie Świderska jednak umie mówić”.  Czuła, że nie pasuje do ich środowiska, do tego szalonego życia, w którym liczy się przede wszystkim dobra zabawa, nie zważając na późniejsze konsekwencje. A oni za każdym razem musieli jej tę różnicę wypomnieć. Cierpliwie to znosiła, nauczyła się podchodzić do tego wszystkiego z kamienną twarzą, tylko czasami późnymi wieczorami robiła łzy w poduszkę. Nikt jednak nie słyszał jej płaczu. Jedyna bliska osoba była zbyt daleko, aby móc ją pocieszyć i otrzeć te spływające po policzkach kropelki. Sebastian grał dla Lube Banca Maceraty, włoskiego klubu siatkarskiego. Wiedziała, że ten sport jest dla niego największą pasją, więc nie miała pretensji, kiedy dwa lata temu wyznał, że opuszcza ojczyznę, aby grać w najlepszej lidze świata. Tęskniła, a ta tęsknota nasilała się z każdym samotnie spędzonym dniem. Tylko Sebastianowi potrafiła powiedzieć, co ją naprawdę boli, a przy tym nie otrzymywała żadnych gorzkich słów krytyki, siadał jedynie obok niej i powtarzał: siostrzyczko, razem to wszystko pokonamy. Mimo tych jedenastu lat różnicy, łączyła ich niesamowita więź, której nawet odległość nie zdołała zerwać. Dzwonił do niej niemal każdego dnia, aby zapytać się, co słychać, a gdy zaś widywali się, potrafili tak długo ze sobą rozmawiać, odganiając sen z powiek. Była dla niego w dalszym ciągu tą maleńką Adrianką, która za wszelką cenę chciał obronić przed złem. Och Seba, tak żałuję, że nie ma Cię tutaj ze mną, westchnęła głośno.
  Szkoła była ogromna. Kiedy przestąpiła drzwi wejściowe, jej oczom ukazał się długi, zielony korytarz. Poprzednie liceum było zdecydowanie mniejsze, ale może to i lepiej, wśród tak wielkiej społeczności łatwiej o znalezienie bratniej duszy. Na samym początku skierowała się do łazienki. Spojrzała w lustro i poprawiła włosy. Była bardzo ładna, choć zbyt często ukrywała tę swoją urodę. Ciemnobrązowe włosy upinała w ciasny kucyk, aby nie przeszkadzały, opadając na twarz. Nie robiła makijażu zbyt często, a to z pewnością dodałoby jej kobiecości. Przejrzała się jeszcze raz i wziąwszy głęboki oddech wyszła z toalety, aby poszukać hali, w której miało odbyć się rozpoczęcie roku szkolnego. To raczej nie sprawiło jej problemu, gdyż sala gimnastyczna ulokowana była na końcu korytarza, a wielki napis nad drzwiami dostrzec można było już z połowy drogi.
Sam apel do najciekawszych nie należał.  Po ponad półgodzinnym monologu dyrektorki o tym, aby pilnie się uczyć, bo II liceum w Kędzierzynie to nie przelewki, uczniowie rozeszli się do klas. Z tym już był większy kłopot, jednak po dziesięciu minutach błądzenia, z lekką podpowiedzią przypadkowej dziewczyny, udało się w końcu odnaleźć docelowe miejsce. Weszła powoli do sali, rozglądając się przy tym. Nauczyciela nie było w klasie, zaś uczniowie zapełnili już miejsca, pozostawiając jedynie wolne dwa pierwsze rzędy ławek. Skierowała się do tej drugiej od okna. Próbowała się przy tym uśmiechnąć, lecz nerwy nie pozwoliły na to. Usiadła więc ostrożnie, oczekując na dalszy bieg wydarzeń. Nie minęła minuta, gdy starsza kobieta ubrana w ciemną garsonkę, z dziennikiem pod pachą przekroczyła próg klasy. Przywitała się z uczniami, zapytała o minione wakacje i samopoczucie w pierwszym dniu roku szkolnego, w odpowiedzi zaś usłyszała jedynie jęki już stęsknionej za czasem wolnym młodzieży. Po chwili zaś spojrzała na siedzącą w drugiej ławce dziewczynę i znów zabrała głos:
-Jak widzicie, mamy nową uczennicę w klasie. Adrianna Świderska, jeśli dobrze pamiętam. Mam nadzieję, że miło ją przyjmiecie.
Brunetka kiwnęła głową, po czym odwróciła się i wreszcie zdołała się uśmiechnąć w stronę nowych znajomych. Ich reakcja była przychylna, odpowiedzieli jej tym samym, zaś dwójka chłopaków z ostatniej ławki pomachała nawet w jej stronę. Odetchnęła z ulgą, a nauczycielka otworzyła dziennik i zaczęła sprawdzać obecność. Nie zdążyła nawet wyczytać pierwszego nazwiska z listy, gdy drzwi ponownie się otworzyły, a w nich stanął bardzo wysoki chłopak, ubrany w jeansy i lekko pomiętą, białą koszulę. Był szczupły, choć na wpół odsłoniętych ramionach, można było dostrzec zarys tworzących się mięśni.
-Dzień dobry- przywitał się, rozglądając po klasie- jak widać trafiłem idealnie, wprost na listę obecności.
-Panie Bartoszu,  punktualność jest doprawdy pana mocną stroną i to już pierwszego dnia uraczył nas pan o tym przekonać- odparła  kobieta z wyczuwalną ironią w głosie.
-Wczoraj graliśmy bardzo późno i w celu odzyskania sił, opuściłem dzisiejszy apel, aczkolwiek źle wymierzyłem czas, gdyż chciałem zjawić się tu przed panią- wyrecytował niczym z pamięci przygotowany tekst, wiedząc, że nauczycielka ma do niego słabość.
-Dobrze, już się nie tłumacz, zajmij miejsce obok nowej koleżanki, a klasie proponuję, aby na Mikołajki w prezencie kupiła ci zegarek. Z pewnością się przyda.
  Bartek odetchnął z ulgą: kolejne jego niesforne zachowanie uszło płazem i choć wszyscy raczej przymykali oko na jego wybryki – wschodząca gwiazda siatkówki musi mieć specjalne względy,  to przecież chluba naszej szkoły- nie wpisując zbyt często złych uwag w dzienniku, obawiał się, że już pierwszego dnia może zebrać wielkiego minusa u profesor Mareckie. Uśmiechnąwszy się w ramach podziękowania za ulgową taryfę, skierował się w stronę wskazanego miejsca.  Dopiero teraz zauważył, że przy oknie siedzi nieznajoma dziewczyna: drobna brunetka, patrząca niepewnie w jego stronę. Im bardziej się do niej zbliżał, utwierdzał się w przekonaniu, że jest naprawdę ładna. Naturalna, bez tony makijażu na twarzy, z pięknymi, lekko pofalowanymi od wilgotnego powietrza włosami. Spojrzał na nią, zauważając, że ta lekko się rumieni. Uśmiechnął się po raz kolejny, jakby chciał dodać otuchy nowo poznanej koleżance, w myślach układając scenariusz lepszego poznania przybyłej uczennicy. Nie zdążył jeszcze usiąść, kiedy nauczycielka zaczęła czytać listę obecności. Rozmowę z dziewczyną musiał więc przełożyć na później.
-Adrianna Świderska- szepnął do brunetki. Usłyszawszy słynne w kręgach sportowych nazwisko, nie omieszkał się zapytać o powiązania z reprezentantem Polski.- Masz coś wspólnego z tym siatkarzem?
-Nie- skłamała natychmiastowo.  Przed przybyciem tutaj obiecała sobie, że nigdy już nie da zrobić z siebie tej ofiary, gorszej siostry sławnego brata. Sebastian i tak był we Włoszech, więc stwierdziła, że na takie małe kłamstewko może sobie pozwolić. Miała szczęście, że z bratem tak bardzo różnili się. Ta drobna brunetka w niczym nie przypominała wysokiego, dobrze zbudowanego sportowca. A już najbardziej odróżniały ją te ciemnobrązowe, prawie czarne włosy i niczym węgielki oczy.
-Szkoda, bo to reprezentant Polski. Niesamowicie ważne ogniwo w drużynie- odparł, a ona już wiedziała, kim może być ten młodzieniec.
-Ty też trenujesz siatkówkę?
-Tak, kilka miesięcy temu przeniosłem się do tutejszego klubu. A ty skąd się w ogóle tu wzięłaś?
-Przeprowadziłam się z Zielonej Góry, ale to trochę długa historia.
-To może mi ją opowiesz na spacerze?
-Pada- wskazując na całą w kroplach szybę.
-Lubię spacerować w deszczu.
  W tym momencie Bartosz dostrzegł jeszcze jedną, ważną rzecz. Siedząca obok dziewczyna przepięknie się uśmiechała. Kąciki ust podniosły się nieznacznie, zaś policzki lekko zarumieniły się. Śmiały również się i te błękitne oczy. Aż chciał, aby ta chwila, kiedy spoglądał w jej twarz, trwała jak najdłużej. Być może było to jednak złudzenie, wywołane zauroczeniem, jednak miał wrażenie, że tak pięknego i szczerego uśmiechu jeszcze u nikogo nie widział, jakby radowała się od głębi siebie. Musi mieć również piękne wnętrze, pomyślał i uśmiechnął się do siebie. Wiedział już, jak bardzo pragnie ją poznać.
-Bartek, idziemy na piwo do baru mojego ojca- nie zdążywszy jeszcze opuścić klasy, doszedł do niego kolegi- obiecał całej klasie darmową kolejkę. Nowa koleżanka też oczywiście idzie. Pamiętaj słoneczko- zwrócił się w stronę dziewczyny- Mateuszowi Adamczykowi się nigdy nie odmawia.
-To pierw piwo a potem spacer- szepnął w stronę dziewczyny, aby inni nie dosłyszeli.
Dawno tak się nie czuła. W tym momencie nie było już tej biednej, wiecznie poniżanej, chowającej się po kątach Dagmary, a zastąpiła ją odważna, pełna uroku dziewczyna o pięknym uśmiechu i choć momentami skrywała dłonie, aby ukryć drżenie, czuła, że od tego dnia może się tak wiele zmienić. Nikt nie patrzył na nią z politowaniem, czy widoczną pogardą, nikt nie miał zamiaru się z niej naśmiewać. Aż dziwiła się, jak wszystko może zmienić się w ciągu zaledwie kilku godzin. Jeszcze rano przekraczała próg szkoły ze strachem i niewielką nadzieją, że znajdzie tutaj spokój. Teraz ta nadzieja była większa, nadzieja na lepsze życie.
  
Wczesne popołudnie w Kędzierzynie nie przypominało tego deszczowego, pełnego chmur poranka i choć żadne znaki na niebie ani ziemi nie zwiastowały zmiany pogody, wreszcie nieśmiało na niebie pojawiało się słońce, pozwalając na złożenie chroniących przez zimnymi kroplami parasoli. Bartosz swój schował pod ramię i przepuściwszy dziewczynę przez bramę, znaleźli się w najpiękniejszym, kędzierzyńskim parku. Początkowo chciał ją zabrać na swoją ulubioną, kamienną ławkę, pomiędzy dwoma klonami, ale był pewien, że po porannej ulewie pewnie będzie cała mokra. Postanowił iść więc przed siebie, bez żadnego, konkretnego celu. Spojrzał na dziewczynę obok, zdawała się być nieco speszona, a uśmiech, który jeszcze przed chwilą jej towarzyszył, znikną ł. Błądziła oczami gdzieś wśród drzew, jakby nie chciała nawiązać żadnego kontaktu wzrokowego. Czyżby to wszystko powracało? Ta nieśmiałość, brak poczucia własnej wartości i to zagubienie, gdy tak bardzo chce coś powiedzieć, a żadne słowo nie potrafi wyjść z jej ust. Spojrzała na Bartka. Był inny od wszystkich, a właściwie taki jej się dopiero wydawał, przecież znała go raptem parę godzin. Zdążyła się jednak przekonać, że jest gwiazdą szkoły, a mimo tego nie miał żadnych objawów sodówki, czy czegoś podobnego. Był taki naturalny, uśmiechnięty, miły, być może lekko nierozgarnięty, ale z to uroczy w tym wszystkim. Wiedziała, że jeśli miałaby tu komuś zaufać, pierwszą osobą byłby Bartosz.
-Kędzierzyn nie jest jakimś fascynującym miastem- na jej szczęście przerwał niezręczną ciszę, która zapanowała między nimi- Nie to co moja Nysa, ale jest tu wiele fajnych miejsc. Jeśli masz czas w któreś popołudnie, mogę cię pooprowadzać. Tylko inne buty się wtedy przydadzą. Ale nie o tym. Miałaś mi powiedzieć, co cię tu sprowadziło- zwrócił się w stronę brunetki.
-Cóż, nie dogadywałam się z rodzicami- odparła, po czym zamilkła na moment. Przez moment zawahała się jeszcze, tyle lat w zamknięciu i strachu przed ludźmi zrobiło jednak swoje, ale teraz miało być inaczej- Oni zawsze wywierali na mnie jakąś chorą presję. Moje brat  zawsze był wzorowym uczniem, miało dobre stopnie, osiągało wiele sukcesów poza szkołą, a ja nigdy nie potrafiłam mu dorównać. Do tego moja klasa, która delikatnie mówiąc do najwspanialszych nie należała. Trójka chłopaków poszła do więzienia za narkotyki, dziewczyny spędzające głównie czas z butelką piwa czy wódki w ręce. Ja czułam się inna od nich, zależało mi na czymś więcej, niż tylko na jednej wielkiej imprezie, dlatego nie mogłam się z nimi dogadać, a właściwie to z nimi w ogóle nie rozmawiałam. Mieszka tu siostra mamy, moja chrzestna, zauważyła chyba, że coś jest nie tak i zaproponowała, abym zamieszkała z jej rodziną i spokojnie przygotowała się do matury. Bez żadnych kłótni i presji.
-Wiesz, rozumiem cię bardzo dobrze- spojrzała na niego wymownie, a on pośpieszył się, aby wszystko wyjaśnić.- mówię o tej presji. Mój tata również był siatkarzem, a więc kiedy ja zacząłem uprawiać tę dyscyplinę, przestałem być dla niego jedynie synem, a stałem się przede wszystkim uczniem. Musiałem najwyżej skakać, najlepiej serwować, jak najczęściej być przy piłce i choć trenerzy mówili, że dobrze mi idzie jak na swój wiek, on powtarzał: musi być perfekcyjnie, ma być najlepszy. Wszystko się zmieniło, od kiedy przeniosłem się tutaj. Już nie patrzą na mnie, jako na siatkarską maszynkę, ale jako na stęsknionego, powracającego do domu syna. Myślę, że spojrzeli na to wszystko z dystansem, zrozumieli, że w pewne sprawy już nie mogą integrować, że teraz idę swoją drogą, ich głównym zadaniem jest mnie wspierać, nawet jeśli coś idzie nie tak. Myślę więc, że i u ciebie będzie podobnie. Zatęsknią za córką, przemyślą swoje postępowanie i wszystko się zmieni.
  Po tych słowach uśmiechnął się, dodając brunetce otuchy i życząc, aby w jej przypadku wszystko potoczyło się tak samo. Po tych wszystkich chwilach zwątpień, wzajemnych pretensjach, urazach zrozumiał bowiem, że rodzina to największy skarb, jaki się posiada, tylko czasem ludzie zapominają o tym. U niego w domu też zapodziało się to wszystko, lecz szczęśliwie w porę odnaleźli dobrą drogę, drogę do miłości i wzajemnego zrozumienia. Być może kiedyś rodzice Adrianny też zrozumieją, jaką wspaniałą córkę mają, a ich relacje jeszcze nie będą stracone. On już wiedział to tego dnia i choć nigdy nie wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia, stojąca przed nim brunetka działała na niego w niesamowity sposób. „Jeśli twoi rodzice nie potrafią cię docenić, ja to zrobię. Będę twym najwierniejszym przyjacielem”, pomyślał, przytulając dziewczynę do klatki piersiowej.

niedziela, 23 września 2012

Prolog



Pewnie zastanawiacie się, co mnie skłoniło do opublikowania historii pisanej prawie trzy lata temu. Otóż, po zakończeniu opowiadania o Milanie, zaczynałam wiele nowych blogów, lecz żadnego nie doprowadziłam do końca, a wiem, że wiele osób liczyło na to. Straciłam zapał, natchnienie, czasami już nie potrafię tak wieczorami siedzieć i zapełniać pustą kartkę swoimi wymysłami.  Dopadły mnie nawet myśli, że to koniec z pisaniem, więc jeśli miałoby tak być, chciałabym się z Wami pożegnać dokończoną historią. Wiem, że wiele z Was na to zasługuje. Dlaczego akurat siatkówka? Pisałam to opowiadanie po pamiętnych Mistrzostwach Europy, poruszałam się głównie w tematyce piłkarskich opowiadań, więc myślałam, że to nie przejdzie i tak opowiadanie, prawie skończone przeleżało szmat czasu na moim komputerze, aż w końcu pomyślałam, że spróbuję. Mam nadzieję, że ktoś będzie chciał to czytać. Mam jeszcze jedno opowiadanie do opublikowania, ale się jeszcze zastanowię. Tymczasem zapraszam na prolog.

Prolog


Zawsze lubiła zimę i to właśnie tego mrozu, skrzypiącego pod butami śniegu, zachmurzonego nieba i długich wieczorów z kubkiem gorącej herbaty w dłoni najbardziej brakowało jej w Italii. Dziś wyglądając zza okno jednej z macetatańskich kamienic, widziała jedynie ludzi ubranych w lekkie płaszcze, spacerujących z wesołymi minami po ulicach. Wtedy zatęskniła, za Polską, pokrytymi białym puchem ulicami, grubą kurtką, policzkami czerwonymi od zimna i za nim, bo przecież ta pora roku była ich czasem. Jesienią się poznawali, zbliżali się do siebie powoli, ale to właśnie zima była kulminacją tego uczucia. Lubili rzucać się śnieżkami i krzyczeć przy tym tak głośno, jakby nikt ich nie słyszał. Zawsze po szkole odprowadzał ją do domu ciotki, a ona zapraszała go na gorącą kawę. Nie wstępował, miał trening, lecz gdy tylko skończył zajęcia, był u niej. Pamiętała również te wszystkie spacery w śniegu po kolana, widok oświetlonego bladym światłem latarni, białego miasta i te wieczory, spędzone na długich rozmowach, kiedy nawzajem odganiali sen z powiek. Ten mróz na zewnątrz i ciepło ich ciał. Chciała się zapytać, czy on wszystko tak pamięta? Czy te chwile też są mu tak drogie? Wiedziała jednak, jaka będzie odpowiedź, skoro już w maju pokazał, ile to dla niego znaczyło. Długo dochodziła do siebie, leczyła się z tej miłości. Dopiero teraz, choć od pamiętnej zimy minęło pięć lat, zaczęła czuć, że to uczucie zgasło. Czasami jedynie przypominała sobie wspólne chwile, żałując, że Bartosz okazał się zupełnie innym człowiekiem, nie tym, za kogo go uważała. A mogli być szczęśliwi, gdyby to wszystko nie było iluzją i kłamstwem pana Kurka. Dziś to uczucie było bliższe nienawiści, aniżeli tej miłości, którą sobie po raz pierwszy w tę niesamowicie mroźną noc, kiedy swymi dłońmi ogrzewał jej lodowate policzki. Za długo pozwalała temu uczuciu gościć w swym sercu, powinna była się go wyzbyć już pierwszego dnia, kiedy brat ściągnął ją do Włoch. Sebastian był siatkarzem tutejszego klubu, dlatego widząc, co niedobrego dzieje się z jego siostrą, natychmiast zaproponował, aby zamieszkała z nim i nie czekając na odpowiedź, spakował jej rzeczy, zostawiając jedynie bilet na samolot. Była mu wdzięczna za to. Odzyskała równowagę, poszła do szkoły wyższej na malarstwo, zorganizowała swoją wystawę, poznała przyjaciółkę. Elena stała się dla niej, jak siostra i to właśnie dzięki tej zwariowanej Włoszce o polskich korzeniach, przeżyła tyle niesamowitych przygód. To w głównej mierze ona, brat i pasja gasiły uczucie do Kurka. Sebastian poznał Bartosza, grali razem w reprezentacji, jednak nikt nigdy się nie dowiedział, że to młody siatkarz był przyczyną wszystkich jej trosk. Wtedy jeszcze go kochała i nie chciała pozwolić na to, aby ktoś zniszczył jego karierę, a znając Sebastiana, wiedzie, że mu nie odpuściłby. Żałowała jednego, a mianowicie: nie mogła tak do końca ponieść się tej reprezentacyjnej atmosferze i kibicowskiemu szaleństwu. Wprawdzie była na kilku meczach, jednak za każdym razem pierwsza wybiegała z hali, aby nie natknąć się na młodego siatkarza, jeszcze nie gotowa na spotkanie oko w oko z nim. Dziś było jednak inaczej. Tamta nieśmiała, cierpiąca na notoryczny brak poczucia własnej wartości, zagubiona, nie potrafiąca walczyć o swoje Adrianna już nie istniała. Zakładała wysokie szpilki, robiła wyrazisty makijaż, pewnym krokiem szła przed siebie i wiedziała, że gdy znów spotka Bartosza, nie będzie ofiarą.
Być może czas na pierwszą konfrontację, panie Kurek.

Miała taki sam kolor włosów, była podobnego wzrostu, zajmowała się również sztuką. Być może Jarosz miał rację, że związał się z Olgą, przypominała Adriannę, dziewczynę, która bez słowa wyjaśnienia zostawiła go przed laty. Kurek w tym czasie był z wieloma kobietami, lecz żaden związek nie trwał dłużej, aniżeli dwa, trzy miesiące. Krótkie przygody, upojne noce i wszystko po to, aby pożegnać się dwoma słowami: miło było.  Czasami zastanawiał się, gdzie jest ten radosny, pełen wiary w ludzi, dobry i szlachetny Bartek,  za każdym razem dochodziwszy do wniosku, że jego już nie ma, zniszczyła go miłość, zabiła w nim uczucia. Powtarzał, że teraz szuka dziewczyny o diabelskim spojrzeniu, wręcz z samego piekła i lodowatych dłoniach. Jarosz pukał się jedynie w głowę, pytając, czy nie mało mu jeszcze wrażeń. On zaś jedyne uśmiechał się świadomy swoich racji. Adrianna była niczym anioł: delikatna twarz, łagodne spojrzenie, ciepły, miły głos. Nic więc nie zapowiadało, że zostawi go bez żadnego słowa pożegnania. Grzeczna dziewczynka nie licząca się z uczuciami innych. Choć Jarosz stale twierdził, że Olga przypomina mu Świderską, on wiedział, że obje są zupełnie inne. Może na samym początku jedynie zauważył to podobieństwo i zdecydował się zagadać do stojącej tuż przed wejściem do łódzkiego muzeum, wpatrującej się w jeden z obrazów brunetki, jednak prócz kilku zewnętrznych cech, kobiety bardzo się różniły. To złowrogie spojrzenie z pewnością nie miało nic do ukrycia, wszystko było wypisane na jej twarzy. Już pierwszego dnia wiedział: jest pyskata, ironiczna, niecierpliwa, niszcząca wrogów, ale wiedział również, że jeśli się w coś angażuje, robi to całą sobą. Tak, jak w ten związek, często pierwsza robiąc krok po kłótni, znosząc zmienne, niczym w kalejdoskopie humory Bartosza. Aż czasem miewał wyrzuty sumienia, że zbyt przedmiotowo ją traktował, jako balsam na nieszczęśliwe, naznaczone piętnem niespełnionej miłości życie. Olga stała się wspaniałym lekarstwem na Adriannę. Swój czas pomiędzy treningami po brzegi wypełniała mu ta szalona dziewczyna, z tysiącem pomysłów na minutę. Poznał tajniki fotografii, polubił kino skandynawskie, zaczął jej towarzyszyć w wędrówkach po ruinach zamków, nauczył się podstaw sztuk walki i zrozumiał, że takie życie na pełnym obrotach, dzieląc swój czas pomiędzy treningami, a intensywnymi spotkaniami z nią, jest najlepszym rozwiązaniem. Jednak wspomnienia powracały. Zapytała go wprost, kim jest ta tajemnicza dziewczyna, przed pamięcią o której tak bardzo się wzbraniał. Dotknęła jego prywatnej sfery, próbowała zajrzeć tam, gdzie nikt nie powinien. Nie wytrzymał, powiedział kilka przykrych słów, których teraz żałował. Przekręcając nerwowo komórkę w dłoni, w końcu wykręcił jej numer.
-Olga, spotkajmy się dziś, porozmawiajmy- nie czekając na żadne słowo z jej strony, zaczął mówić. -Głupio wyszło- dodał, dochodząc do okna, w nadziei, że zobaczy brunetkę kręcącą się pod jego blokiem.
-Najpierw mi mówisz, żebym się odpierdoliła, a teraz głupio wyszło- odezwał się nieco chrypliwy, donośny kobiecy głos po drugiej stronie.- Bartuś, wiem, że ty masz, jak i ja pokaźne zalążki na choleryka, ale ja się przynajmniej staram opanować emocje.
-Tak, a kto mi w tamtym tygodniu drzwi zepsuł?- wspomniał, spoglądając na wybitą, jeszcze nie naprawioną szybę w przejściu do sypialni.
-Za pół godziny pod Impresją. Jestem okropnie głodna i ty stawiasz, niezależnie od tego, ile zjem!
Nie zdążył nawet przytaknąć, bądź zgłosić swojego sprzeciwu, kiedy dziewczyna po drugiej stronie rozłączyła się. Odłożył więc komórkę gdzieś w stertę sportowych gazet, leżących bez ładu i składu na komodzie, a sam opadł bezwładnie na kanapę, uśmiechając się przy tym szczerze. Był szczęśliwy w tym momencie i choć nad jego życiem wciąż widniało wciąż wspomnienie Adrianny, wiedział, że nie da zniszczyć tego, co zbudował. Miał przy swoim boku fascynującą, piękną kobietę, o którą musiał dbać każdego dnia i będzie to robił, choćby wizje przeszłości przemykały przed jego oczami, niczym film.
-Tylko Olga się liczy- powiedział, wierząc w prawdę i moc tych słów, jak nigdy. 


środa, 19 września 2012

Wracam...
Wracam, aby godnie się pożegnać. Mam do opublikowania dwa opowiadania pisane prawie trzy lata temu (prawie skończone) i choć pisałam głównie o piłce, teraz przerzucam się na siatkówkę. Czemu pożegnać? Bo jeśli mam zakończyć przygodę ze swoim pisaniem, to czymś, gdzie postawię ostatnią kropkę, z czego będę dumna.
Będzie Kurek, panna Świderska (tak, siostra tego Świdrskiego, mojego mistrza), Bartman, Jarosz, no i kochanego Winiara muszę gdzieś wcisnąć.