niedziela, 21 października 2012

2. Kiedyś cię stąd zabiorę, maleńka




  -Kto  to wymyślił, żeby już pierwszego dnia szkoły mieć na godzinę ósmą- z ust młodego, przykrytego po same uszy kołdrą chłopaka wydobył się pełen niezadowolenia głos. Budzik zadzwonił kwadrans temu, a mimo tego jakoś nie kwapiło mu się to opuszczenia tego ciepłego i wygodnego łóżka. – To przecież noc jeszcze- jęknął ponownie i wysunąwszy głowę spod pościeli i obrócił się w stronę biurka. Spojrzawszy na tarczę czerwonego, ogromnego ściennego zegara, momentalnie zbladł. Wskazówki właśnie zbliżyły się do godziny 7:30. Natychmiastowo, jakby nagle doznał przypływu jakiejś pozaziemskiej siły, wyskoczył z łóżka i w ciągu niespełna sekundy znalazł się przy ustawionej po drugiej stronie pokoju szafce z ubraniami.
-Baaartek, wrzuć na luz i daj spać tym, którzy tę radosną instytucję, jaką jest liceum mają już za sobą- wymamrotał współlokator. Spod pościeli wystawała jedynie głowa, a właściwie rude, niczym płomienie  włosy, charakterystyczny znak Kuby. Jarosz również był siatkarzem, dlatego więc klub wynajął im to niewielkie, jednopokojowe, aczkolwiek starannie urządzone mieszkanko na ulicy Opolskiej, a on, jako ten starszy miał motywować Kurka, aby oprócz sportu znalazł jeszcze czas na naukę, wszak w tym roku młodszego towarzysza czekał egzamin dojrzałości. Rudzielec lekko skrzywił się, skoro tak mają wyglądać teraz poranki, musi chyba jeszcze raz przemyśleć decyzję o wspólnym zamieszkaniu.
-Zapomniał wół, jak cielęciem był- odgryzł się. Założywszy wymięte jeansy, pierwsze, które wpadły mu do ręki, sięgnął dłonią w poszukiwaniu górnej części garderoby.
-Zapomniał i ma zamiar spać dziś do południa, o trzynastej trening, a potem znów do łóżka. Czyż to nie piękna perspektywa?- zapytał ironicznie. Kurek nawet nie odwrócił się w jego stronę, puszczając ten tekst koło uszu, chwycił komórkę i klucze, po czym w pośpiechu skierował się ku drzwi.- A tornister? A drugie śniadanie?- zawołał za przyjacielem, a ten odwrócił się, chwycił plecak oraz leżące obok nocnej lampki klucze i wybiegł z mieszkania, trzaskając z drzwiami.

   Siódma pięćdziesiąt osiem, zdążę! Pomyślał z ulgą, kiedy przekroczywszy wielkie, frontowe drzwi liceum, spojrzał w stronę zegarka wiszącego nad sekretariatem. Nie będzie znów klapy, jak wczorajszego dnia. Zamiast zejść do szatni w celu zmiany obuwia na szkolne kapcie, na które panie woźne szczególnie uczulają, skierował od razu w stronę domniemanej klasy. O ile dobrze zapamiętał, pierwsza miała być matematyka, a więc sala pani Chmury, najbardziej znienawidzone pomieszczenie. Ściany tam były szare, zaś gdzie niegdzie przywieszona była biała tablica z wypisanymi czarnym tuszem wzorami. Nienawidził matematyki, a wystrój tej klasy jeszcze bardziej zniechęcał do tego przedmiotu. Najgorsze zaś było to, że nie mógł nawet wyjrzeć za okno, poobserwować co się dzieje i zabić nudę. Całą przestrzeń zajmowało sąsiednie gimnazjum i jedyne na co mógł spojrzeć, to pozasłaniane żaluzjami okna. Trudno, jakoś wytrzyma te czterdzieści pięć minut. Usłyszawszy dźwięk dzwonka zwiastującego godzinę ósmą, przyśpieszył kroku, aby jak najprędzej znaleźć się przy sali numer 23. Wszyscy uczniowie ustawiali się przy klasach, a on w tłumi młodzieży dostrzegł Adriannę. Ubrana w czarną, obcisłą bluzkę na ramiączkach i ciemne jeansy z tuzinem koralików na rękach i torbą przewieszoną przez ramię, uczesana w ciasnego kucyka przemierzała szkolny korytarz. W mgnieniu oka znalazł się tuż obok niej i przywitał brunetkę serdecznym uśmiechem.
-Czyżby małe spóźnienie ?
-Niee, byłam bibliotece założyć kartę, a potem chyba troszkę zbłądziłam.
-To wiesz, dam ci mój numer telefonu, zadzwonisz, a ja na pewno cię naprowadzę. A teraz biegiem, bo czarownica już jest przy klasie- wykrzyknął, kiedy zauważył otyłą, ubraną w swoją znaną już czerwoną, pamiętającą pewnie czasy wojny garsonkę. Nie zastanowiwszy ani przez moment, chwycił dziewczynę za rękę i pobiegli tak szybko, aby już w ciągu sekundy znaleźć się przy klasie. Razem z resztą grupy weszli do środka.
-Siedzimy razem, nie uwolnisz się ode mnie zbyt prędko- zakomunikował, po czym zaprowadził koleżankę do przedostatniej ławki przy oknie- Tu się najlepiej ściąga- dodał ze swoim rozbrajającym uśmiechem.
-Bartek, miałeś siedzieć ze mną, obiecałeś mi to na ognisku dwa tygodnie temu- usłyszał za sobą charakterystyczny, skrzeczący głos. Obróciwszy się, ujrzał blondynkę ubraną w pomarańczowo różową sukienkę z cekinami. O Boże, istnieje jednak coś gorszego od garsonki pani Chmury, pomyślał, starając się ukryć śmiech.
-Zasada numer jeden droga Aleksandro: nigdy nie wierz pijanemu mężczyźnie, a zważywszy na to, jak dobrze Karol Majcher wyposażył całą imprezę w napoje wysokoprocentowe, musisz mi wybaczyć.
Dziewczyna natychmiastowo zaczerwieniła się ze złości i obrzuciwszy Dagmarę spojrzeniem pełnym wyrzutów, obróciła się na pięcie. Zajęła ławkę przy ścianie i z impetem rzucając swoją torbę, opadła bezsilnie na krzesło. Kurek nie przepadał za tą dziewczyną, a tak naprawdę, szczerze jej nie cierpiał. Odkąd dołączył w styczniu do tej klasy, przyczepiła się do niego, niczym jakaś przylepa, chodząc za nim krok w krok. Każdą pracę w grupach chciała robić z nim, na przerwach nie odstępowała go na krok, po lekcjach zaś dzwoniła, aby dowiedzieć się o zadanie z matematyki, czy jak brzmiał tytuł przerabianej lektury. Każdy pretekst był dobry, aby zamienić chociaż słówko. Nawet siatkówką zaczęła się rzekomo interesować. Być może coś jej tam obiecał na imprezie u Majchera, ale zważając na to, iż Karol wrócił wtedy z dwutygodniowych wakacji w Pradze, jedyną pamiątką, w jaką się zaopatrzył, był alkohol, począwszy od zwykłego spirytusu, na absyncie kończąc. Nic dziwnego, że mógł nie być świadom tego, co mówi.
Pani Chmura, tradycyjnie już przywitała się, rzucając tylko krótkie „Dzień dobry”, sprawdziła listę obecności, kazała otworzyć podręcznik na stronie dziewiątej i od razu zaczęła omawiać temat. Ciągi z pewnością nie spodobały się grupie humanistów. Jedni podpierali głowy ze znużenia, inni zaś patrzyli zdziwieni na tablicę, myśląc, o czym ta kobieta mówi. Jedynie Świderska zdawała się coś rozumieć. W jej szkole szli trochę innym programem i temat ciągów miała przerobiony już w maju. Nie musiała się specjalnie wysilać, aby zrozumieć, wystarczyło jedynie krótkie przypomnienie. Po niespełna dziesięciominutowym wykładzie, nauczycielka zaczęła wyrywkowo brać do tablicy. Na pierwszy ogień poszedł Wojtek Lis, niepozorny chłopak o twarzy zsypanej przez tysiąc piegów. Po kilku minutach stania pod tablicą, jak ten przysłowiowy kołek, wrócił na swoje miejsce. Kolejnych dwóch uczniów również nie wiedziało, jak rozwiązać przykład. Jako czwarta została wezwana więc Aleksandra Bystrzycka. Dziewczyna ostrożnie wyszła z ławki, uważając na swoją cekiniastą sukienkę i podążyła ku tablicy, lekko kołysząc biodrami. „Teraz zacznie się cyrk, Chmura nie cierpi Olki chyba jeszcze bardziej ode mnie” szepnął Bartek w stronę Ady, a ta aż zasłoniła twarz, aby nie wybuchnąć śmiechem. Blondynka długo zastanawiała się nad przykładem, aż wreszcie zniecierpliwiona profesorka zajrzała po raz kolejny do dziennika.
-Adrianna Świderska, ale panna Bystrzycka zostaje.
Brunetka wstała ze swojego miejsca i pewnym krokiem ruszyła przed siebie. Chwyciwszy kredę w dłoń, zaczęła kreślić kolejne liczby i znaki. Po chwili zadanie już było gotowe, a surowy wyraz twarzy nauczycielki wreszcie choć odrobinę się ocieplił.
-Bierz przykład z nowej koleżanki- zwróciła się do blondynki- a nie tylko się zastanawiaj, jak się ubrać, uczesać, umalować. Uroda przemija, ale głupota pozostaje- skomentowała, a Aleksandra z policzkami czerwonymi, niczym cegłą wróciła na swoje miejsce.- Pani Świderskiej już pierwszego dnia na zachętę mogę postawić ocenę bardzo dobrą.

   Reszta lekcji minęła już w nieco luźniejszej atmosferze. Na angielskim oglądali film o Londynie, całą Wiedzę o społeczeństwie przesiedzieli sami, gdyż nauczycielka została pilnie wezwana przez dyrektorkę, polski to zaś wypisywanie obowiązujących lektur i zagadnień, na wychowaniu fizycznym nie ćwiczyli pierwszego dnia, zaś biologia zrównała się ze sprzątaniem klasy i czyszczeniem szkolnego akwarium. W czasie przerw Bartek zdołał oprowadzić Adriannę po całej szkole. Pokazał jej nawet wszystkie boiska i drogę, którą według niego najlepiej ucieka się na wagary. To było wyjście dla woźnych, najczęściej jednak przez nikogo nie pilnowane. Przechodziło się przez te drzwi, a już zaledwie parę metrów dalej znajdowała się furtka, prowadząca na niewielki skwer między dwoma kamienicami. Kurek już wypróbował tę drogę kilka razy, kiedy uciekał przed złowrogim spojrzeniem matematyczki. Ada zaś uśmiechała się jedynie lekko, jakby nie dowierzając we wszystko, co się dzieje. Jeszcze trzy miesiące temu była pośmiewiskiem, nie potrafiącą się bronić istotą, dziś zaś spacerowała z gwiazdą szkoły, uśmiechając się najszczerzej, jak tylko potrafi. Wiedziała, że nie zmarnuje żadnej z tych chwil, a te dwa dni staną się początkiem lepszego życia. Bez zbędnych, przykrych słów, chowania się po kątach, łzach w ukryciu. Tamta Adrianna bowiem odchodzi w zapomnienie, a ona była pewna, że nie da jej powrócić.

Ledwie przekroczywszy próg kędzierzyńskiego mieszkania, poczuł zapach obiadu, roznoszący się nawet pod same drzwi. Uśmiechnął się, mając świadomość, że przed treningiem zje jeszcze ciepły posiłek, wszak była to zupełna odmiana od kanapek, jakimi miał w zwyczaju raczyć się każdego dni. Bartosz z pewnością należał do tych osób, które z kuchnią miały na bakier i wcale nie miał zamiaru tego zmienić, a dłuższe przebywanie przy garnkach, niż czas poświęcony na zrobienie herbaty, czy odgrzanie smakołyków przygotowanych przez mamę, doprowadzało go do szału. Kuba również nie był mistrzem kuchni, ale on w przeciwieństwie do Kurka, starał się jednak czegoś nauczyć. Mieszkając jeszcze w rodzinnym domu w Nysie, podpatrzył, jak się przyrządza kilka prostych dań i tą wiedzę wcielał w życie. Tak więc jednego dnia jedli spaghetti, drugiego zupę kalafiorową, trzeciego ogórkową, czwartego odpoczywali od gotowanego, piątego jedli w McDonaldzie i tak w kółko. Dzisiejszego dnia przyszedł jednak czas na nowość w jadłospisie pana Jarosza, a mianowicie grzybowa. Bartosz od razu skierował się za wiodącym go zapachem. Widząc kolegę w różowym fartuchu, omal nie parsknął śmiechem. Rudzielec zaś pokiwał jedynie palcem i zaprosił siatkarza do stołu. Kurek opadł bezwładnie na krzesło, rzucając pod szafki plecak i wyciągnąwszy się wygodnie, głośno westchnął. Po pierwszym, już stresującym dniu szkoły, taki obiad był z pewnością nie lada nagrodą.
-W tej szkole są chyba są jacyś niespełna rozumu ludzie- zaczął jęczeć- mam jutro na dziesięć po siódmej. Rozumiesz to? Skoro ósma to dla mnie jeszcze noc, to jak ja wstanę na tą godzinę.
-Nie marudź Kurek, masz tu zupkę, jedz i nie myśl, że tak będzie codziennie. Tylko szybko, bo za pół godziny ruszamy te nasze szanowne cztery litery i na trening kolego, na trening- powiedział Kuba i dumny z siebie, nalał Kurkowi zupy.


   Znów była sama. Ciocia wyszła na dyżur do szpitala, wujek spał na kanapie przed telewizorem, usiłując jednak wysłuchać wydania wiadomości, kuzyn zaś prowadził jakąś pilną rozmowę przez internet. Nie chciała nikomu przeszkadzać i tak była wdzięczna, że przyjęli na te klika miesięcy, otwierając dla niej swój dom i serca. W takiej właśnie chwili najbardziej brakowało jej Sebastiana, jedynej osoby, z którą mogła porozmawiać bez żadnych skrępowań i ograniczeń. Czasami jednak miała żal, może nie bezpośrednio do brata, ale do siatkówki, bo to ona zawsze ich dzieliła i nie chodziło tu tylko o odległość między Polską, a Italią, ale o te wszystkie chwile samotności, zwątpienia, kiedy tak pragnęła kilku słów pocieszenia, jego nie było. I choć za każdym razem, gdy tylko wracał do domu po zgrupowaniach, czy meczach, swoje pierwsze kroki kierował do pokoiku  bladoniebieskimi ścianami, aby móc uściskać swoją siostrzyczkę, jej radość zwykła trwać jednak krótko. Na drugi dzień ponownie pakował swoją torbę i stojąc w drzwiach, przepraszał, że po raz kolejny ją zostawia. Sebastian był z pewnością wspaniałym i troskliwym bratem,  jednak za realizowanie swoich marzeń i pasji, płacił jednak bardzo wysoką cenę. Dla rodziców zawsze był ideałem, dumą rodziny, a ona każdego dnia słyszała te wszystkie krzywdzące porównania. Nigdy nie dorównywała mu wzrostem, sprytem, siłą, a jednak musiała chodzić na treningi do miejscowego klubu. Nienawidziła tego z całego serca, nic jej nie wychodziło, aż w końcu trenerka sama zaproponowała rodzicom, aby odpuścili, bo nic z tego nie będzie, kiedy ktoś trenuje z przymusu. Od tamtej pory wszystko stało się nie do zniesienia, rodzice nie wybaczyli jej tej zniewagi, na każdym kroku wypominając jej tę zniewagę. Oparła się o parapet, spoglądając na pogrążoną w mroku ulicę i zaczęła wszystko sobie przypominać. Te chwile zwątpienia, łez, te przykre słowa, ale też tę wielką braterską miłość. Tak, Sebastian był najdroższym jej człowiekiem pod słońcem.

   Miała wówczas jedenaście lat, a jej dużo starszy brat Sebastian, zaczął osiągać pierwsze sukcesy. Pierwsze jego występy w seniorskiej reprezentacji były z pewnością nie lada wydarzeniem dla rodziny Świderskich. Na tę okazję dotychczas spokojny i przepełniony ciszą, stał się miejscem prawdziwej fety. Suto zastawiony stół stanął na samym jego środku, zaś obok, gdy tylko dzień poczynał chylić się ku zmrokowi, zaczęły się schodzić tłumy gości. Była wśród nich najbliższa, jak i ta dalsza rodzina oraz przyjaciele zarówno samego zawodnika, ale również rodziców. Wszyscy szczęśliwi, dumni z Sebastiana, wymieniali się wzajemnie spostrzeżeniami i pochwałami, którym to nie było końca. Każdy chciał porozmawiać choć przez chwilę z siatkarzem, czy zrobić z nim wspólne zdjęcie. On zaś jedynie lekko się uśmiechał, jakby do końca nie podzielając entuzjazmu zgromadzonych tu osób. W końcu twierdził, że to dopiero początek jego wielkiej przygody, na prawdziwe sukcesy dopiero musi sobie zapracować, jednak nie chciał odbierać tej przyjemności rodzicom, którzy aż pękali z dumy na myśl występów syna w koszulce z orzełkiem na piersi. Uśmiechał się więc lekko, nieco usilnie, chcąc być jak najmilszym dla gości. W tłumie dobrze bawiących się ludzi, była ona, samotna dziewczynka, zagubiona wśród idealnie poukładanego życia dorosłych. Czuła, jakby nikt jej nie zauważał, jakby wszyscy zapomnieli, że przecież państwo Świderscy mają jeszcze jedno dziecko. Błąkała się wśród gości, chcąc się natchnąć na choć jeden przyjazny gest skierowany w jej stronę. Nie znalazłszy go, opadła bezwładnie na ławkę i z oddali przygląda wszy się gościom, pomyślała, że chyba nie pasuje do tego świata. Tu wszystko jest idealne: słowa, gesty, nawet śmiech, gdzież więc znajdzie się miejsce dla tej nieśmiałej, zagubionej dziewczynki? Westchnęła głośno i spojrzała wysoko, w gwiazdy, jakby tam szukała ucieczki od dręczących ją problemów. Kiedyś słyszała taką bajkę, że właśnie w nich są zaklęte ludzkie marzenia, pewien chłopiec więc z wosku i ptasich piór zrobił sobie skrzydła, aby pofrunąć po jedną z nich. Ech, gdyby tylko to było możliwe…
-Musisz być zawsze taka niezadowolona? – usłyszała za sobą głos matki. Natychmiastowo obróciła się w stronę, skąd dobiegał i zobaczywszy nieprzyjazny wyraz twarzy, zacisnęła ze strachu pięści.
-Wszyscy się nas pytają, czy z tobą jest wszystko w porządku- dodał ojciec.
-Czy nie możesz choć raz pokazać, że się naprawdę cieszysz? Wiem, że zazdrościsz, ale jak osiągniesz coś znaczącego, to też wyprawimy ci takie przyjęcie, choć w twoim wypadku, to będzie trudne. Na razie tylko nam wstyd przynosisz.

   Znalazł ją zalaną łzami, samotną, z tak smutnymi oczami, że kiedy w nie spojrzał, poczuł dreszcze na swoim ciele. Po raz kolejny zadali jej cios, słowa raniły, niczym noże, stawały się nie do zniesienia. Tego dnia Sebastian zdał sobie spraw, kim są tak naprawdę ich rodzice i jak bardzo chęć uznania i pośpiech za sławą, poplątały im zmysły. Adrianna była śliczną dziewczyną, o dobrym sercu, miłą, nie sprawiającą kłopotów, a jednak nie spełniała tych wszystkich chorych nadziei. Dlaczego nie potrafili jej pokochać, taką, jaką jest? Zadał sobie pytanie, na które nie potrafił odpowiedzieć. Wiedział jedno: nie może zostawić jej samej, nie w tej chwili. Usiadł obok siostry i delikatnie zaczął gładzić długie, czarne włosy. Był przy niej, czuła tę troskę, tę miłość, którą zawsze miał dla niej, widziała to serce na dłoni. Tylko Sebastian był jej bliski, tylko on przejmował się jej łzami. Podniosła głowę z poduszki i zbliżyła się do mężczyzny, szukając pocieszenia w jego ciepłym objęciu.
-Kiedyś cię stąd zabiorę, maleńka- powiedział, przytulając drobną postać, do klatki piersiowej.

   Pamiętała dobrze tamten dzień, a właściwie wieczór, kiedy Sebastian wypowiedział tę obietnicę, trzymając to wspomnienie w sercu, jako jedno z najcenniejszych i choć brat już niejednokrotnie oferował jej wyjazd do Włoch, odmawiała. Nie chciała być dla niego ciężarem. Miał przecież swoje życie, swoje problemy, a ona przecież nie mogła mu ich dokładać. Szczególnie, że od dwóch lat w jego małżeństwie nie układało się najlepiej i choć z żoną Agatą uchodzili za małżeństwo wręcz idealne, prawda była zupełnie inna. Kłótnie stały się codziennością i nawet przed dziećmi trudno było ukryć, że coś jest nie tak. Agata tak naprawdę nigdy nie potrafiła pogodzić się z rolą żony sportowca.  Ciągłe wyjazdy męża, przeprowadzki, nowi ludzie, obce kraje o ona tak pragnęła stabilności, małego domku gdzieś pod Poznaniem, z którego pochodziła i tego spokoju, którego w życiu siatkarza z pewnością brakowało. Narodziny drugiego dziecka poprawiły sytuację, znów  poczuli, że są rodziną jednak sielanka trwała jedynie rok. Adrianna wiedziała, że Sebastian musi dbać o najbliższą rodzinę, walczyć o ich szczęście i miłość, a nie zajmować się zagubioną, nie wiedzącą czego od życia chce osiemnastolatką. Ona potrzebuje jedynie czuć, że gdzieś tam w świecie istnieje ktoś, kto ją tak mocno kocha, dla kogo jest ważna bez względu na to, co zrobi, z kim będzie mogła porozmawiać nawet w środku nocy, wyżalić się i usłyszeć miłe słowa pocieszenia. Wiedziała, że tą osobą jest właśnie jej brat.

***
Wreszcie znalazłam chwilę, aby dodać rozdział. Przepraszam za jego jakość, ale jest to jeden z tych, które pisałam trzy lata temu. Tak, czy inaczej w następnym prawdopodobnie pojawi się Bartman i trochę namiesza. Życzę miłej niedzieli, a sama wracam do nauki. Życzcie mi powodzenia w najbliższym tygodniu.