Nie było go. Już czwarty dzień nie pojawił się w szkole, a
ona czuła coraz większą tęsknotę. Krzesełko obok w ławce było puste i choć dziś
na całe lekcje przysiadł się do niej chłopak o imieniu Mateusz, nie zastąpił
Bartosza. Brakowało jej tego uśmiechu, ciągłych żartów i tej opiekuńczości,
którą już pierwszego dnia ją obdarzył. Był dla niej niczym przewodnik,
oprowadzający po jeszcze nieznanym, nowym świecie, pokazując, co dobre, a co
złe. Wprawdzie powiedział, że z powodu
wyjazdu na mecz do Olsztyna nie będzie go kilka dni, nie spodziewała się, jak
ta nieobecność może wpłynąć na jej samopoczucie. Była nieco przygaszona, ciągle
spoglądając na drzwi od klasy, z nadzieją, że tak, jak i w rozpoczęcie roku
wyskoczy z nich wesoło Kurek. Kiedy na takich rozmyślaniach minęła już piąta
lekcja, stwierdziła, że to nie ma sensu.
Z resztą, nie powinna tak mocno przywiązywać do osoby, którą zna raptem
niewiele ponad tydzień. Bartosz w rzeczywistości mógł przecież okazać się
zupełnie innym człowiekiem. A co jeśli jest zły i zakłamany? Wystarczyło
spojrzeć, jak traktował Aleksandrę Bystrzycką i choć sam twierdził, że Olka
sobie na to zasłużyła, Adrianna stwierdziła, że mógłby być dla niej jednak
nieco milszy. Nie potrafiła jednak myśleć o Kurku w ten sposób. To przecież on
wyciągnął rękę do zagubionej, samotnej dziewczyny, zamieniając pierwszy tydzień
w nowej szkole w naprawdę wspaniały czas. To on dodał jej pewności siebie i
pokazał, że jest piękną, wartościową dziewczyną, którą wiele osób może się
interesować. Uśmiechnęła się na samom myśl zeszłego tygodnia, kiedy po lekcjach
za każdym razem odprowadzał ją do domu. W piątek wszedł nawet na herbatę, a ona
sama nie zauważyła zajęta rozmową z nim, kiedy zapadł zmrok, a ciotka wróciła z
pracy. Myślała, że i w tym tygodniu będzie tak samo. Niestety w niedzielę
Bartosz w rozmowie telefonicznej poinformował ją o wyjeździe na mecz na Warmię,
a ona poczuła, jak po raz kolejny siatkówka zabiera jej ważną osobę. W końcu z
Sebastianem też tak było: ciągłe treningi, wyjazdy na mecze raz w tygodniu,
niespodziewane zgrupowania. Kiedy tak rozmyślała o tym wszystkim, poczuła, jak
w kieszeni bluzy wibruje jej telefon. Kątem oka spojrzała na anglistkę i
zauważywszy, że ta zajęta jest pisaniem słówek na tablicy, wyciągnęła komórkę i
natychmiastowo odczytała wiadomość. „Wpadnę zadać sobie lekcje”. Adrianna aż
westchnęła z radości, a na jej twarzy pojawił się natychmiastowo uśmiech, w
końcu zobaczy Bartka i nawet wizja zapowiedzianego sprawdzianu z gramatyki nie
zdołała zepsuć jej humoru. Najważniejszy w tym momencie był Kurek.
Miał dość Warszawy: nieustannych korków na ulicach, wszędzie
kłębiącego się smogu, odrapanej klatki schodowej na Pradze, meneli pod blokiem,
a przede wszystkim swoich rodziców, którzy nieustannie ingerowali w jego życie.
To przez nich rok temu wyjechał do Turcji, chcąc uciec, jak najdalej od tej
nadmiernej kontroli. Wszystko wiedzieli najlepiej, łącznie z porą, o jakiej ma
wracać do domu i znajomymi, z którymi ma się spotykać. To oni zniszczyli jego
poprzedni związek, kiedy to ojciec wybrał się do Moniki, jego byłej dziewczyny
i oznajmił, że niszczy karierę syna, więc najlepiej powinna się wycofać, a
jeśli tego nie zrobi, już on się tym zajmie. Zbyszek długo nie wiedział,
dlaczego jego miłość przestała się odzywać tak z dnia na dzień, a gdy poznał
prawdę, był w szoku. Trwało to jednak zbyt długo i gdy postanowił przeprosić za
wszystko Monikę, ona już była w szczęśliwym związku. Widział ją, gdy siedziała
pod Pomarańczarnią na kolanach jakieś blondyna. Choć chciał krzyczeć ze złości,
podbiec do niej, wyrwać ją z jego objęć, jedyne co zrobił, to zadzwonił do
swojego managera i powiedział: tak, chcę wyjechać do tej Turcji, byle jak
najdalej stąd. Spakował się w mgnieniu oka i jeszcze tego samego dnia stał na
lotnisku Okęcie i wymieniając kilka sztucznych uprzejmości, pożegnał się z
rodzicami. Kraj Arabów nie okazał się jednak rajem, z resztą niczego takiego
się nie spodziewał, chciał jedynie odpocząć, spojrzeć na wszystko z innej
perspektywy, ukoić swój żal i zapomnieć o Monice. Po pół roku jednak
stwierdził, że nie jest to kraj, w którym chciałby zatrzymać się na dłużej;
było tam za gorąca, za nudno, Arabki za
brzydkie, a tęsknota za ojczyzną sprawiła, że postanowił wrócić. Wiedział
jednak, że w Warszawie nie odnajdzie swojego miejsca i kiedy Kędzierzyn zgłosił
się z propozycją, przyjąć ją bez wahania. To nic, że stojąc teraz na dworcu w
tym niewielkim mieście, przeklinał smród dochodzący z jego wnętrza i tę niemiłą
panią recepcjonistkę, która nie chciała wskazać mu drogi, wiedział, że
najlepiej jest wszędzie, gdzie Leona Bartmana nie ma w pobliżu. Zmęczony
taszczeniem bagaży, opadł na ławkę w poczekalni. Było po szesnastej, a nikogo
zainteresowanego jego osobą nie było. Chwycił więc leżącą na parapecie gazetę
„Wieści kędzierzyńskie” i w celu zabicia nudy w oczekiwaniu na przedstawiciela
klubu, zaczął przeglądać. Minęła chwila, kiedy usłyszał głos:
-Pan Zbyszek?- przed nim stał niespełna czterdziesto letni,
wysoki mężczyzna, ubrany w sportową bluzę.- Przepraszam, że musiał pan czekać,
ale złapałem gumę po drodze.
-Nic nie szkodzi i tak o dziwo pociąg, jak na polskie
warunki, przyjechał punktualnie- Bartman wstał ze swojego miejsca i z uśmiechem
na twarzy uścisnął dłoń mężczyzny.
-Tomasz Niechciał, asystent trenera. Witamy w Kędzierzynie.
Kawalerka nie była najgorsza. W prawdzie, kiedy po raz
pierwszy przekroczył jej próg, na widok tych mocno czerwonych ścian, miał
ochotę się roześmiać i chwytając swoje bagaże ponownie, podziękować
przedstawicielowi klubu za mieszkanie. Teraz jednak siedząc z kubkiem gorącej
herbaty przed telewizorem, nie zainteresowany serialem, rozglądał się wokół
siebie. Nie jest tragicznie, westchnął. Najważniejsze, że nie musi się
przejmować żadnymi opłatami, gdyż klub pokrył je na pół roku z góry, ma duże
łóżko, w którym bez żadnego problemu pomieści się prawie dwumetrowy mężczyzna,
nie ma żadnego grzyba na ścianach, a przecież przed tym najbardziej ostrzegali
go rodzice, że trafi do jakiejś starej kamienicy, pełnej smrodu oraz brudu i
wtedy doceni, czym naprawdę jest rodzinny dom. Najbardziej cieszył się z tego,
że mieszka sam. Po doświadczeniach z poprzedniego roku, kiedy to jego turecki
współlokator chrapał, niczym dwa samochody, przyprowadzał całą zgraję
napalonych kobiet i zabawiał się z nimi całymi wieczorami, a jemu w dzień nie
pozwolił obejrzeć nawet filmu, gdyż to go dekoncentrowała, a on potrzebował
odpoczynku przed i po treningu. Dlatego, kiedy usłyszał, że klub może mu
wynająć niewielką kawalerkę, zaledwie trzysta metrów od hali, zgodził się bez
wahania. Wreszcie będzie mógł robić, co mu się podoba, począwszy od chodzenia w
samych bokserkach po mieszkaniu, poprzez słuchanie głośno ulubionej muzyki, a
skończywszy na przyprowadzaniu tylu znajomych, ilu zechce. No i wreszcie będzie
się mógł wyspać. Kiedy o tym pomyślał, spojrzał na zegarek. Czarna wskazówka
zbliżała się nieuchronnie do godziny dwudziestej trzeciej, więc może
rzeczywiście nadeszła pora, aby położyć się do łóżka, tym bardziej, że jutro
czeka go szkoła. Co prawda maturę powinien pisać rok temu, jednak zamiast na
edukację, postawił na siatkówkę. Stwierdził, że szkoła może poczekać, lecz gdy
tylko podpisał kontrakt z Kędzierzynem, zaniósł dokumenty do jednego z
tutejszych liceów. W końcu tyle osób ma maturę, a on mimo stale rozwijającej
się kariery sportowej, nie może zostać głąbem z podstawowym wykształceniem.
Przemęczy się jakoś czytając nudne lektury z polskiego, czy wkuwając kolejne
daty z historii, a potem podziękuje szkole z uśmiechem na twarzy szkole i
zajmie się jedynie tym, co go naprawdę interesuje: siatkówką. W końcu ma zamiar
zostać najlepszym siatkarzem świata, a Zbyszek Bartman nie zwykł rzucać słów na
wiatr.
***
Dziś krótko, miałam dopisać jeszcze fragment o Bartku, ale pojawi się to w następnym rozdziale. Na razie chciałam wprowadzić Bartmana, który będzie bardzo ważną postacią.
Przepraszam za ogromne zaległości, zacznę je nadrabiać od czwartku. Niestety, studiowanie dwóch kierunków sprawia, że wolnego czasu jest naprawdę niewiele, ale obiecuję poprawę. Mam nadzieję, że rozumiecie. Życzę miłej niedzieli a ja uciekam do geometrii.